Dziennik Obłędu - Rozdział 3

Warszawa, 29 sierpnia 2019


Sprawa dziewczyn pozostawała wciąż otwarta. Po zwróceniu im ich własności, bardzo skrzętnie unikając odpowiedzi na niewygodne pytania, przestrzegłem je przed tamtymi kolesiami. Uczuliłem, że mogą się zjawić i starać się wyciągnąć od nich jakieś informacje, więc jakby co, niech wyślą ich od razu do mnie.

Kasia wyglądała na mocno przerażoną, natomiast Ola wykazywała niezdrowe wręcz zainteresowanie całym wydarzeniem i moją osobą. Co do tego ostatniego − nie miałem nic przeciwko. Była ładna, wolna, chętna aby się ze mną umówić... I tak obiecałem, że zabiorę ją na kolację, więc od słów przeszedłem do czynów. Umówiliśmy się zatem na piątek.

Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że będę musiał odwołać naszą randkę z przyczyn iście nadprzyrodzonych.

Wracałem właśnie z roboty, piechotą, omijając korki. Razem ze mną szedł kolega z pracy. Skręciliśmy w Domaniewską i przypomniałem sobie o tym dziwnym staruchu, który mnie zaczepił przy graffiti.

Opowiedziałem Igorowi, co mi się przydarzyło, a kiedy już skończyliśmy się śmiać, postanowiłem pokazać mu ów znak wymalowany na elewacji. Gdy dotarliśmy na miejsce, poczułem się trochę zbity z tropu, gdyż symbol, tak jak twierdził tamten facet, jarzył się równie jasno w pełnym słońcu dnia. Byłem zmieszany, ale nie tak, jak Igor.

− To tutaj? – zapytał.

− No, tak – odparłem bez zastanowienia.

− Gdzie? – Igor wodził zmieszanym wzrokiem po elewacji budynku.

− Nie widzisz? – Uniosłem brwi.

− Czego?

− No, tutaj. – Pokazałem palcem na dziwną dziurkę od klucza. Przyglądałem się bacznie Igorowi, jednak sprawiał wrażenie jakby faktycznie niczego nie dostrzegał.

− A, teraz rozumiem... Ha, ha, ha. Doprawdy, prześmieszne. – Wyglądał na zażenowanego.

− To nie jest... – Przypomniałem sobie słowa tamtego dziwaka. Czy to możliwe, że faktycznie tylko my dwaj to widzimy? − ...zabawne, wiem. Suchar – dokończyłem niezręcznie.

− No, trochę – przyznał Igor i minął mnie bez słowa.

Zaintrygowany tym wydarzeniem ruszyłem za nim, nie bardzo pojmując natury tego zjawiska. Przecież niemożliwe było, abym tylko ja to widział... Aby ten znak jarzył się za dnia...

O co tutaj chodziło? Musiałem dowiedzieć się u samego źródła. Musiałem odnaleźć tamtego dziada, ale jak?

Przypomniałem sobie, że wręczył mi wizytówkę. Co mogłem z nią zrobić? - zachodziłem w głowę.

Gdy tylko wszedłem do mieszkania, natychmiast zacząłem przetrząsać rzeczy, aby ją odnaleźć. W końcu po żmudnych poszukiwaniach udało mi się. Wyciągnąłem niewielką pulpę papierową z kieszeni wypranych spodni. Przekląłem pod nosem. Nie pozostawało mi nic innego, jak odszukać tego gościa osobiście. Jedynym tropem był świecący symbol, więc postanowiłem zacząć od niego.

Koło dwudziestej trzeciej jak zwykle wyszedłem na miasto. Od razu udałem się na Domaniewską, choć tym razem inną drogą. Sterczałem pod świecącym graffiti przez prawie dwie godziny, jednak bez efektu. W końcu, kwadrans po pierwszej, zrezygnowany zawinąłem się z powrotem do siebie. Nie uszedłem jednak stu metrów, gdy wyskoczył na mnie typek z nożem sprężynowym w ręku.

− Dawaj portfel! – głos drżał mu od adrenaliny.

Traf chciał, że akurat stanął w idealnej odległości i podręcznikowo trzymał przed sobą nóż. Jednym kopnięciem z półobrotu posłałem kozik w zarośla, dobywając jednocześnie Berty. Nim zdążył się zorientować, co właściwie się wydarzyło, obejmował krwawiącą ranę nad biodrem. Zachwiał się przerażony, po czym, potykając się, rzucił do ucieczki. Ledwo łebek zniknął z pola widzenia, obok mnie pojawił się ten pokręcony dziadek.

− Podoba mi się twój styl – stwierdził swoim niskim głosem.

Podskoczyłem wystraszony. Gość zjawił się dosłownie znikąd.

− Kurwa! – wyrwało mi się. Odruchowo wycelowałem w niego Bertę. – Ale mnie pan wystraszył. Nie potrafi pan normalnie się pojawiać? – zapytałem z wyrzutem i prędko schowałem pistolet do kabury.

− Ponownie się spotykamy. Przypadek? – Facet uśmiechnął się przebiegle.

− Prawdę powiedziawszy, to szukałem pana.

Dziadek uniósł brwi w udawanym zdumieniu.

− No to mnie znalazłeś – stwierdził zadowolony.

Wtedy zacząłem się zastanawiać, czy nie maczał palców w tym, co się przed chwilą wydarzyło.

− To pana sprawka? – Wskazałem za kolesiem, który uciekł.

− Chciałem coś sprawdzić i byłem ciekaw, jak to rozegrasz. – Facet wzruszył niewinnie ramionami.

− Ciekaw? – Nie dowierzałem własnym uszom. Nasłał na mnie typa spod ciemnej gwiazdy, bo był "ciekaw".

− Ciebie, zdaje się, również przywiodła tutaj ciekawość... - Spojrzał na mnie zagadkowo.

Zaniemówiłem. Gość sprawiał wrażenie, jakby wiedział dużo więcej, niż mi się wydawało albo niż wskazywałby na to zdrowy rozsądek. Z jednej strony był tajemniczy, z drugiej zaś bez ogródek odpowiadał pewnym głosem na każde pytanie. Nie potrafiłem go rozgryźć.

− To graffiti... – Wskazałem w kierunku, skąd przyszedłem. – Faktycznie jarzy się również za dnia... – Starałem się pozbierać myśli, aby sklecić kolejne zdanie. – Mówił pan... Mówił pan, że nie każdy jest w stanie dostrzec ten symbol.

− Nie. Powiedziałem, że nie każdy jest w stanie zobaczyć te SYMBOLE. Jest ich więcej – poprawił mnie.

− Chodzi o to, że... – Nie potrafiłem się wysłowić. Cała sprawa była dla mnie zbyt dziwaczna. – Faktycznie mój kolega nic nie dostrzegł, kiedy pokazałem mu tę dziurkę od klucza. Dlaczego?

− A dlaczego nie wszyscy potrafią komponować muzykę, malować, rzeźbić?

− Potrzeba do tego talentu – odparłem bez namysłu. – Chce mi pan powiedzieć, że mam talent do widzenia dziwnych bohomazów? – zapytałem rozbawiony.

− Tak jak niektórzy rodzą się sportowcami, intelektualistami, matematykami, tak ty urodziłeś się z pewnym niewymownie wręcz rzadkim darem. A dar ten może poprowadzić cię do poznania sensu twojego życia.

− Czego? – Facet znowu zaczynał robić się dziwny.

− Chętnie odpowiem na wszystkie twoje pytania, ale nie tutaj i nie teraz. Przyjdź do mnie jutro na dziewiętnastą. Adres masz na wizytówce.

− Jutro? – Na dwudziestą byłem umówiony z Olą. – Nie mam już wizytówki.

− Tenisowa 7. Bądź jutro o dziewiętnastej, a wszystkiego się dowiesz – zapewnił.

− Jutro nie mogę, mam... spotkanie. – Nie chciałem wypowiadać słowa „randka”. W tej sytuacji wydawało mi się jakieś niedorzeczne.

− Jeśli się nie zjawisz, już nigdy więcej się nie zobaczymy. Masz jedną jedyną szansę – ostrzegł mnie.

Milczałem, rozważając, co jest dla mnie ważniejsze. Być może upojna noc z Olą czy wywody jakiegoś starego, choć intrygującego dziwaka? Musiałem zaryzykować. Gość wyglądał na pokręconego, ale być może potrafił wyjaśnić dziwne zjawisko, które stanowiło dla mnie taką zagadkę.

− Dobra, będę o dziewiętnastej. Tenisowa 7 – powtórzyłem adres i rozeszliśmy się każdy w swoją stronę.

Comments
* The email will not be published on the website.