Dziennik obłędu - rozdział 17

Warszawa, 6 października 2019



Wczorajsza randka z Olą była nietypowa. Powiedziałbym nawet, że zaskakująca. Zaproponowała, abyśmy poszli na kręgle do tego pubu, gdzie byliśmy ostatnio na bilardzie. Daleko nie miałem, więc zgodziłem się bez wahania. Umówiliśmy się na dwudziestą pierwszą. Przyszedłem chwilę wcześniej. Odebrałem rezerwację i zająłem lożę przed torem. Byłem trochę nieobecny myślami, zajęty sprawą symboli, więc nawet nie zauważyłem, kiedy obok stanęła Ola.

− Hej. – Jej wesoły głos wyrwał mnie z zamyślenia.

Podniosłem głowę i ze zdumieniem stwierdziłem, że nie jest sama. Obok niej stał wysoki, potężnie zbudowany facet o kpiącym spojrzeniu. Byłem zdezorientowany, ale wstałem, aby się przywitać. Podałem mu rękę, jednak nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, uśmiechnął się do mnie z wyższością.

− Więc to ty jesteś ten Robercik? – zapytał i ścisnął mi dłoń tak mocno, że aż mi kostki zachrzęściły.

− Zgadza się – odparłem i cofnąłem dłoń.

Skurkowaniec już na wstępie zaznaczył swoje terytorium, jak pitbul. To mogło oznaczać tylko jedno – miałem do czynienia z bratem Oli.

− To mój brat, Marek. – Ola przyglądała się niepewnie naszemu powitaniu.

− Marek... – Chciałem jakoś się odgryźć, aby również zaznaczyć terytorium, ale nic błyskotliwego nie przyszło mi do głowy. – Marek, zegarek – wypaliłem i nie chcąc dłużej się kompromitować, podszedłem do komputera przy torze, aby zaprogramować trzech graczy.

Miałem tylko jedną możliwość, aby udowodnić swoją wyższość nad tym dryblasem. Musiałem pokonać go w kręgle, choć patrząc na jego warunki fizyczne wiedziałem, że nie będzie łatwo.

− Zamówię piwo. – Ola obróciła się na pięcie i ruszyła do baru.

Zostaliśmy sami. Ja nad wyraz skrupulatnie wpisywałem imiona graczy, aby tylko nie znaleźć się na słownej linii ognia Marka, a on cierpliwie stał obok i czekał, aż w końcu aktywuję rozgrywkę.

− Długo jeszcze będziesz się z tym bujał? – zapytał nagle. – Jak nie umiesz, to powiedz, pokażę ci.

Puściłem jego słowa mimo uszu, starając się zachować spokój. Gość chciał mnie sprowokować, abym stracił nad sobą panowanie. A wtedy miałby już otwartą drogę do skompromitowania mnie przed Olką. Tego właśnie chciał.

− Skończyłem. – Nacisnąłem guzik i na ekranie pojawiły się trzy wiersze podpisane kolejno: Robert, Ola, Mapet.

Ola postawiła trzy kufle na stoliku i przyjrzała się ekranowi. − Mapet? – Zaśmiała się.

− Twój facet jest najwyraźniej analfabetą. – Marek udał, że też go to rozbawiło, ale wiedziałem, że w środku go skręca.

Zacząłem. Dobrałem kulę i oddałem pierwszy rzut. Potoczyła się jak po sznurku, samym środkiem toru i zmiotła wszystkie kręgle. O to chodziło.

− Brawo! – Ola pocałowała mnie w policzek.

Spojrzałem wyzywająco na jej brata. Nic nie powiedział. Nie miał do czego się przyczepić.

Ola po chwili pchnęła swoją kulę i również uzyskała najwyższy wynik.

− To nie jest takie trudne. – Uśmiechnęła się, a ja już wiedziałem, co za chwilę nastąpi.

− No, Robercik, grasz równie dobrze jak baba. – Marek poklepał mnie po ramieniu.

− Rzucaj, Mapet – mruknąłem.

Marek chwycił kulę swoją wielką łapą i rzucił nią tak mocno, że dwa kręgle wyskoczyły wysoko do góry, jakby wybuchła pod nimi bomba.

− Maro, postaraj się tym razem niczego nie zniszczyć – upomniała go Ola.

Wiedziałem, że to nie będzie łatwy wieczór. Olka mogła mnie uprzedzić, że zamierza przyprowadzić brata-neandertalczyka. Chociaż, czy to by coś zmieniło? Koleś był albo zazdrosny o mnie, albo faktycznie nadopiekuńczy w stosunku do siostry. Nie bardzo wiedziałem, jaką taktykę obrać, aby nie wywołać niepotrzebnej awantury, a żeby zyskać u niego chociaż cień szacunku. Nie, żebym tego potrzebował do szczęścia, ale wiedziałem, że tylko w ten sposób da Oli spokój i nie będzie wścibiał nosa w nasze sprawy.

Zaczęliśmy rozgrywkę równo, ale po parunastu minutach wynik zaczął się zmieniać. Mnie udało się zachować zimną krew i wciąż bezbłędnie zdobywałem pełne zbicia, natomiast Mapet zaczął odczuwać presję i popełniać błędy. Widziałem, że jest wściekły. Za każdym razem, kiedy rzut nie poszedł po jego myśli, zaciskał żuchwę i kiwał się na palcach w przód i w tył.

Po kolejnym rzucie Oli, prowadziłem dziewiętnastoma punktami. Na drugim miejscu była Ola, a na szarym końcu jej brat. Zadowolony sięgnąłem po piwo i upiłem solidny łyk.

− Ej! – Ola zmarszczyła brwi – Twoje jest obok. – Wskazała na kufel po prawej.

− Sorry, myślałem, że co twoje, to moje. – Zaśmiałem się.

− Co robiłeś? – Marek uśmiechnął się wrednie, po czym chwycił kulę i cisnął nią zbijając połowę kręgli. Poprawił drugim rzutem i zadowolony z siebie usiadł w loży, przyglądając mi się kpiąco.

Przy kolejnym rzucie kula wyślizgnęła mi się z ręki i z łoskotem poturlała bokiem toru, mijając cel.

− Nie wpadłbym na to – zaśmiał się Marek i z satysfakcją upił łyk piwa.

Zagotowało się we mnie. Miałem jeszcze drugi rzut, ale nerwy wzięły górę i też go spartoliłem.

− No, ja tak właśnie myślałem. – Mapet z satysfakcją rozparł się wygodniej w loży. – Jak nie wiesz co robić, Robercik, nie rób nic. Nie robiąc nic, nie robisz nic złego. – Roześmiał się.

Ciśnienie skoczyło mi jeszcze bardziej. Pełen nienawiści spojrzałem na tego palanta i być może nie skończyłoby się to dla mnie dobrze, gdyby nie Ola.

− Kochanie, dwudziestego szóstego października idę na wesele. Pójdziesz ze mną? – zapytała.

− Oczywiście, że pójdę – odparłem z satysfakcją. Przynajmniej tak mogłem utrzeć nosa jej bratu.

Wieczór ciągnął się nieubłaganie długo, aż w końcu, po ostatnim rzucie, moje imię pojawiło się na pierwszym miejscu. Spojrzałem pysznym wzrokiem na Marka, jednak sprawiał wrażenie, jakby wcale go to nie obchodziło. Zdradziła go jednak zaciśnięta żuchwa.

− To co, jeszcze jedna rozgrywka? – zapytała Ola.

Spojrzałem na nią spłoszony. Miałbym przechodzić przez to jeszcze raz?

− W zasadzie to jutro pracuję, więc będę się już powoli zbierał – stwierdziłem.

− Daj spokój. – Ola machnęła ręką. – Szybki meczyk.

− No, Robercik. Zagrajmy jeszcze raz. – Markowi zaświeciły się oczy.

− Albo partyjkę w bilard. – Ola aż klasnęła w dłonie, zapalona własnym pomysłem.

Na myśl, że miałbym kompromitować się w oczach Marka, przegrywając z jego siostrą, zrobiło mi się słabo. Nie mogłem pozwolić odebrać sobie pozycji zwycięzcy tego wieczoru.

− Naprawdę muszę już iść – stwierdziłem krótko.

Pożegnałem się z Olą pocałunkiem w usta, a potem ponownie uścisnąłem dłoń jej bratu. Uścisk wciąż był mocny, ale mniej stanowczy.

− Miło było poznać – skłamałem.

− Do następnego razu. – Uśmiechnął się złośliwie.

To był niezaprzeczalnie najgorszy wieczór spędzony w towarzystwie Oli. Potrzebowałem sporo czasu, aby odzyskać równowagę ducha i na zimno przeanalizować barwną postać jej brata. Nie polubiliśmy się, to pewne. Może jakbyśmy spotkali się w większym gronie, byłoby inaczej. Bądź co bądź nie wiem, jakim cudem taki palant jak on może posiadać te same geny co ona.

Comments
* The email will not be published on the website.