Dziennik obłędu - Rozdział 13

Warszawa, 22 września 2019


Obudziłem się o świcie. Ola leżała do mnie plecami, pogrążona w głębokim śnie. Ostrożnie, aby jej nie obudzić, wyślizgnąłem się z łóżka i poszedłem do łazienki. Chciałem wziąć prysznic, ale zastałem jedynie dużą wannę. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz brałem kąpiel... Chyba jak jeszcze mieszkałem z rodzicami. Pokusa, aby zanurzyć się w ciepłej, pachnącej płynem do kąpieli wodzie, była silna, jednak nie miałem czasu na taką rozpustę (byłem umówiony z Adamem). Wziąłem szybki kąpielo-prysznic i najciszej, jak tylko umiałem, przeszedłem do kuchni. Wyrzuciłem pozostawione wczoraj na blacie kanapki i zabrałem się za robienie nowych. Do tego kawa.

Włączyłem radio na oknie, aby cichutko grało, i z niemałym zdziwieniem rozpoznałem kawałek Elvisa puszczony na antenie. Dziwne, bo nie jest raczej popularny. Szybko rozpoznałem piosenkę Króla.

...You look like an angel

Walk like an angel

Talk like an angel

But I got wise...

− Dzień dobry kochanie – usłyszałem za plecami.

Obróciłem się i zobaczyłem Olę opartą o framugę drzwi kuchennych. Wpatrywała się we mnie maślanym wzrokiem.

− Hej. – Uśmiechnąłem się na jej widok. – Wracaj do łóżka. Zaraz przyniosę śniadanie – poleciłem jej i odprowadziłem wzrokiem jej zgrabne kształty.

Kilka minut później wróciłem do sypialni. Ola zdążyła już się ubrać. Siedziała na łóżku i czesała skołtunione włosy.

− Nieźle żeś mnie potargał. – Pokręciła z niedowierzaniem głową.

− Może faktycznie trochę mnie poniosło. – Wzruszyłem ramionami i położyłem talerz z kanapkami i kawą na kołdrze. – Nie rozlej – przestrzegłem ją i wróciłem po drugi kubek do kuchni.

Wyłączyłem radio i dołączyłem do Oli. Wyglądała pięknie. Siedziała oparta o wezgłowie łóżka, trzymając w jednym ręku kawę, a w drugim kanapkę z serem, wędliną i ogórkiem. Gdzieś w kąciku jej ust zawieruszył się sporej wielkości okruch, który falował razem z zapracowaną żuchwą. Spojrzała na mnie i widząc mój rozmarzony wzrok prawie wybuchnęła śmiechem.

− Chyba dawno tego nie robiłeś, co? – zapytała uszczypliwie, kiedy w końcu przełknęła.

− Z tobą? Nigdy – odpowiedziałem i dosiadłem się obok.

Wspólne śniadanie upłynęło tak, jak bym chciał, aby upłynęło mi całe życie. Byłem spokojny, szczęśliwy i spełniony. Kiedy skończyliśmy, powiedziałem jej, że niestety muszę się zbierać. Spojrzała zaskoczona.

− Żartujesz sobie? – zapytała z wyrzutem.

− Szczęście trzeba dozować – odparłem pojednawczo.

− Pal licho szczęście. W kuchni po sobie posprzątaj, jak już nabałaganiłeś. – Prychnęła z uśmiechem.

− Tak jest, kochanie. – Zasalutowałem i zebrałem wszystkie naczynia, aby pozmywać.

− Marynarzu – zawołała za mną. – A całus?

Cofnąłem się i pocałowałem ją. Powinienem był przewidzieć, że to była pułapka.

Gdy dwie godziny później w końcu wyszedłem od Oli, byłem zmęczony jeszcze bardziej niż rano. Złapałem pierwszy lepszy tramwaj i zacząłem wracać do domu. Byłem umówiony z Adamem na telefon, jednak nie odebrał. Chwilę później dostałem SMS-a, abyśmy się spotkali w kawiarni na placu Unii Lubelskiej. Zdziwiłem się, że nie u niego w domu, jak zwykle, ale z drugiej strony była to ciekawa odmiana. Nie opłacało mi się w takim razie jechać do siebie. Wysiadłem w centrum, w ramach mycia zębów kupiłem gumę do żucia, i złapałem tramwaj na Mokotów.

Kawiarnia mimo wczesnej godziny była zapełniona ludźmi. Wypatrzyłem w tłumie Adama i usiadłem w miękkim fotelu naprzeciwko.

− Jestem – oświadczyłem.

− Kawy? – zapytał, unosząc do ust parujący kubek.

− Już piłem, dzięki. Jaki plan na dzisiaj? – zapytałem, nie mogąc się doczekać, kiedy zostanę dopuszczony do jakiejś akcji.

Adam spojrzał na mnie badawczo, po czym oparł się wygodniej w fotelu i odchrząknął.

− Przyjąłeś chrzest, praktykujesz modlitwy... Uczestniczysz w mszach?

− Dzisiaj się wybieram – powiedziałem.

− Dobrze... – pochwalił mnie. – A co z wyrzeczeniami?

− Nie bardzo rozumiem...

− Wyrzekając się pewnych przyjemności, ofiarujesz Bogu swoje posłuszeństwo i hartujesz ducha. Masz dziewczynę? – zapytał.

− Tak – odparłem. – Mam ją rzucić? – Zdziwiła mnie niedorzeczność takiego pomysłu.

− To byłoby za proste. – Adam upił łyk kawy. – Nie sypiaj z nią. – Słowa wyszły z jego ust tak lekko, jakby mówił o pogodzie.

− Słucham? – Niemal się zapowietrzyłem.

− Nie uprawiaj seksu – sprecyzował, patrząc na mnie, jakbym był niedorozwinięty. – Czego nie rozumiesz? – zapytał widząc mój, wciąż wstrząśnięty, wyraz twarzy.

− Nie rozumiem, w czym to może pomóc – wyjaśniłem.

− Abstrahując od tego, że seks przedmałżeński jest grzechem w oczach Boga, chodzi o zdobywanie zasług.

− Zasług? – Nie miałem pojęcia, o czym opowiadał. Brzmiało to jak jakaś przedziwna forma harcerstwa, w której zamiast sprawności zdobywa się zasługi.

− No i jak ten świat ma się nie stoczyć? – Adam mruknął sam do siebie i z miną cierpiętnika przybliżył się do mnie, abym na pewno dobrze go zrozumiał. – Złe duchy, które nas otaczają, na każdym kroku starają się nas kusić różnymi rzeczami. Stawiając opór tym pokusom wdajemy się w walkę duchową. Kiedy uda nam się pokusę odeprzeć, do czego nieraz potrzebujemy wsparcia ze strony boskich mocy, zdobywamy u Pana zasługi. Są niezbędne do trwania w stanie łaski. Rozumiesz? – zapytał na końcu, widząc moją wciąż zmieszaną minę.

− A co, jeżeli ulegniemy pokusie? – zapytałem, wspominając upojne chwile z Olą.

− Demony dążą do tego, aby nas upodlić, złamać i sprowadzić na drugą stronę barykady. Są jak dilerzy narkotykowi, oferujący kilka pierwszych działek za darmo, a kiedy już mają do czynienia z uzależnionym, każą sobie słono płacić za kolejne dawki.

− Chcesz przez to powiedzieć, że... – wciąż nie pojmowałem.

− Każda pokusa może być początkiem uzależnienia, a im bardziej jesteś podatny na żądania stawiane przez twoje ciało, tym bardziej oddalasz się od Boga, spychając go na dalszy plan – wyjaśnił mi. – Musisz jednak nauczyć się rozpoznawać, które potrzeby pochodzą od Stwórcy, a które od Złego.

− Wciąż nie rozumiem, jak seks przedmałżeński miałby doprowadzić do czyjegokolwiek upadku czy upodlenia. – Nie ustępowałem. – Mówisz o uzależnieniu od seksu? 

− Nie tylko. – Adam westchnął, jakby tłumaczył to po raz setny. – Wyobraź sobie parę, która zaczyna się spotykać i po krótkim czasie lądują w łóżku. Seks jest czymś bardzo przyjemnym, emocjonalnym i pobudzającym. Teraz wyobraź sobie, że każda ze stron przy kolejnych spotkaniach ma w głowie kolejne zbliżenia, jako formę spędzania czasu razem w najlepszy, możliwy sposób. Zaczynają opierać swój związek na przyjemności – wyjaśnił.

− Ale to chyba o to właśnie chodzi, abyśmy czerpali przyjemność i radość z obecności tej drugiej osoby – zasugerowałem. – Na tym opiera się miłość.

Adam roześmiał się i pokręcił głową.

− To, co według ciebie się stanie, kiedy coś zacznie się psuć w związku? – Uniósł brwi, jakby oczekiwał mojej odpowiedzi. − Mamy sytuację, w której dwoje ludzi zna się tylko powierzchownie, by nie powiedzieć, że cieleśnie. Kiedy jej albo jemu przytrafi się coś złego w rodzinie bądź w życiu, straci zainteresowanie seksem. Inne rzeczy staną się priorytetem. Spotka się z partnerem i będzie oczekiwać od niego wsparcia na płaszczyźnie emocjonalnej. Partner niestety jedyne emocje, jakie kojarzy z tą osobą, wiąże z seksem, którego ta nie chce już uprawiać. Dotąd go zaspokajała, a teraz z jakiegoś powodu przestała. Dlaczego? Coś zaczyna się psuć. Uczucia zaczynają się zmieniać. Potrzeba pozytywnych emocji wyniesionych ze związku jest silniejsza od zdrowego rozsądku i dochodzi do zdrady. Namiętność okazuje się silniejsza od empatii. – Adam upił kolejny łyk kawy. – Czy nadal uważasz, że o to właśnie chodzi w miłości?

− Podajesz jakiś abstrakcyjny przykład – zaperzyłem się.

− Budowanie związku z drugą osobą tylko na pozytywnych emocjach jest jak stawianie domu bez fundamentów, ale za to z pięknymi sztukateriami, meblami i całą otoczką, którą widać gołym okiem. Kiedy przyjdzie trzęsienie ziemi, rozpadnie się, jak domek z kart. Życie nie składa się tylko z przyjemności. Obcujemy z nienawiścią, strachem, śmiercią, upokorzeniem... Dwoje kochających się ludzi powinno na początku nauczyć się radzić sobie w trudnych sytuacjach, aby nabyć umiejętność wzajemnego wspierania się we wspólnej podróży przez życie. Jeżeli związek opiera się tylko na utopijnej wizji wspólnej przyszłości, Upadli natychmiast to wykorzystają, aby uniemożliwić dwojgu ludzi stworzenie prawdziwej relacji i założenie rodziny. Upadli nienawidzą rodziny, brzydzą się nią...

Słuchałem Adama i przypomniałem sobie, kiedy Olę, a potem mnie przesłuchiwała policja. Uświadomiłem sobie, że faktycznie nie bardzo potrafiłem ją wesprzeć w tamtej chwili.

− Dobra, już rozumiem – przerwałem mu. – Postaram się kontrolować – obiecałem, wspominając dzisiejszy poranek.

− Musisz zrozumieć, że spoczywa na tobie wielka odpowiedzialność. Zostałeś obdarzony darami, za które jesteś winien wdzięczność i posłuszeństwo. Pamiętaj, że aby zło zatryumfowało, wystarczy, aby dobry człowiek nie robił nic – zakończył dobitnie i ponownie pociągnął solidny łyk aromatycznej kawy. 

− Po to tutaj jestem? – zapytałem rozeźlony. – Abyś prawił mi kazania?

− Nie prawię ci kazań. – Adam ściągnął brwi zaskoczony moim tonem.

− Myślałem, że będę ci pomagał w walce z tymi całymi Upadłymi, a ciągle słyszę, co robię nie tak i że muszę się zmienić. Krytykujesz mnie tylko i nie chcesz dopuścić do działania – wyrzuciłem mu.

− Chcę, abyś zrozumiał swoje ograniczenia, nim Ojciec Kłamstwa postanowi je wykorzystać. Nie rozumiesz? Jesteś jak oficer na polu walki. To do ciebie w pierwszej kolejności będą mierzyć. Miej tego świadomość i pilnuj się.

− Nie jestem dzieckiem – zauważyłem. – Umiem o siebie zadbać.

− Dopiero raczkujesz w tej materii – stwierdził krótko Adam.

Miałem ochotę wyjść. Nie znosiłem być traktowany w taki sposób. Czułem, jak narasta we mnie gniew i uprzedzenie do tego człowieka. Adam patrzył mi prosto w oczy, zupełnie jakby mnie prowokował.

− Co czujesz? – zapytał niespodziewanie.

− Jestem zły – odparłem bez zastanowienia. – Wkurzasz mnie.

− Na tym właśnie polega pycha – wyjaśnił. − Pamiętasz, jak objawił ci się diabeł?

Przed oczami ponownie stanęła mi kreatura, którą spotkałem na klatce schodowej.

− Tak − odparłem.

− Wysłuchałem cię wtedy i pomogłem zrozumieć, dlaczego twoje życie stanęło na głowie. Przenocowałem cię i zaoferowałem wsparcie. Pomogłem ci przyjąć chrzest. Teraz jednak kłócisz się ze mną i wiesz lepiej, co powinienem robić w twojej sprawie – wytknął mi. – Pycha zaślepiła cię i próbuje nas skłócić – zauważył.

Zdałem sobie sprawę, że ma rację. Od nocy spędzonej z Olą czułem się inaczej. Przepełniała mnie arogancja, podczas gdy zawdzięczałem Adamowi faktycznie więcej, niż byłem w stanie przyznać.

− Przepraszam. Masz rację. Nie wiem, dlaczego...

− Złe duchy są wyśmienitymi psychologami i nie przestaną cię atakować – przypomniał mi. – Bacz na swoje emocje, a jak zajdzie taka potrzeba, szukaj pomocy z Góry.

Pokiwałem głową. Ludzie nazbyt często ulegają grzechowi pychy i zapominają, ile zawdzięczają innym. Teraz jeszcze lepiej to zrozumiałem.

− Musisz wziąć się szybko w garść, abyśmy mogli jak najszybciej zacząć działać. – Pogładził się po brodzie. – Mam wrażenie, że grupa okultystów chce dokonać rytuału jeszcze w tym roku.

− Masz na myśli sprowadzenie na Ziemię tych demonów? – zapytałem, starając się odtworzyć w pamięci rozmowę, którą odbyliśmy w jego mieszkaniu. – Co to za rytuał?

− Wiedza okultystyczna jest strzeżona bardziej, niż tajemnice Pentagonu. Nie wiem za dużo o samym obrządku, ale badam sprawę – zapewnił.

− To skąd wiesz, że w ogóle ma nastąpić jakieś...

− Otwarcie wrót? – dokończył. – Z książek. Bardzo starych i unikatowych książek. Znalazłem jedynie wzmianki, poszlaki, wskazówki. Kiedyś traktowałem je jako swoiste bajania, jednak kiedy odnalazłem pierwszą część pieczęci, zrozumiałem jak bardzo się myliłem – przyznał grobowym głosem.

− Co będzie, jak znajdziemy resztę symboli? – zapytałem.

− Nie wiem – przyznał wpatrzony w przestrzeń, jakby się zamyślił.

− A nie byłoby prościej odnaleźć tych okultystów?

− Równie dobrze mógłbyś szukać Bursztynowej Komnaty – stwierdził Adam. – To ludzie posiadający podwójną tożsamość i skrzętnie skrywający wszystkie oznaki swojej prawdziwej natury. Musimy oprzeć się na tym, co wiemy, i przy odrobinie szczęścia to nas doprowadzi na jakiś trop.

− A co wiemy? – zapytałem mimowolnie, ale zaraz potem sam sobie odpowiedziałem. – Znamy lokalizację dwóch symboli. Jeden nad Wisłą, a drugi na Mokotowie. Co nam to daje?

− Na razie nic. Sprawdziłem historię tych miejsc, ale nie znalazłem niczego godnego uwagi. – Spojrzał na zegarek i dopił kawę. – Na razie skoncentruj się na sobie. Przygotuj się duchowo do przejścia drogi, którą wybrałeś. Ja w tym czasie rozgryzę kwestię symboli. – Wstał, założył kurtkę i ostatni raz spojrzał na mnie tym swoim nieustępliwym wzrokiem. – Nie rób głupot – powiedział i wyszedł.

Siedziałem jeszcze przez jakiś czas, analizując wszystko, co usłyszałem. Faktycznie musiałem poważnie potraktować to, kim jestem. Wciąż trudno mi było przeprowadzić w głowie proces połączenia tego wszystkiego ze światem, jaki mnie otaczał. Trudno jest brać za pewnik coś, czego nie jesteśmy w stanie dostrzec.

Po jakimś kwadransie również wyszedłem z kawiarni. Niebawem zaczynała się msza, więc pojechałem od razu do kościoła, a resztę dnia spędziłem na rozmyślaniach nad moją sytuacją. Choć Adam polecił mi inaczej, nie mogłem przestać myśleć o symbolach. Gdzie mogła znajdować się reszta? Mam nadzieję, że niebawem się tego dowiemy.

Comments
* The email will not be published on the website.