Śmierć pod gruszą

- AMANDA -


Kolejny dzień zaczął się dosyć swobodnie. Mogło mieć to związek z pogodą, która uległa zdecydowanej poprawie, nastrajając wszystkich pozytywnie do pracy.

Wiktor zjawił się wcześniej, aby zdążyć wypić kawę i zjeść śniadanie. Był wykończony po wczorajszym dniu. Do domu dotarł tak późno, że nawet nie zjadł kolacji. Umył się tylko i zasnął gdzieś w połowie ruchu opuszczania głowy na poduszkę. Bezlitosny budzik zerwał go na nogi o piątej trzydzieści. Niecałą godzinę później był już w pracy. Jak się okazało, przyjechał zaraz po Danielu, który, w przeciwieństwie do niego, od razu poszedł do warsztatu.

Aramowicz w tym czasie zrobił sobie mocną kawę i podgrzał w mikrofalówce porcję pierogów z białym serem.

Kiedy zjawił się Krystian, a potem Adam, mężczyzna był już w doskonałym nastroju. Kofeina krążyła w jego żyłach, pobudzając cały organizm do działania, a syty posiłek zapełnił skurczony z głodu żołądek.

Za dziesięć siódma pojawił się Janek. Na pytania o jego wczorajszą nieobecność zdjął kurtkę, podwinął rękaw i pokazał zabandażowane przedramię.

− Kurwa, co ci się stało? – zapytał Krystian, wytrzeszczając oczy.

Chłopak roześmiał się wyraźnie zadowolony, że zrobiło to takie wrażenie.

− Zjarałem się w weekend i... – zawiesił głos. Przyglądał się przez moment oczekującym w napięciu twarzom kolegów − ... złapałem jakąś dziwną fazę – kontynuował. – Kiedy się ocknąłem późnym wieczorem, całe przedramię miałem pocięte nożem.

− Sam to sobie zrobiłeś? – Ton niedowierzania wymieszanego z lękiem zdawał się łechtać ego Janka.

− Na to wygląda. – Roześmiał się, widząc ich miny. – Lekarz założył mi dziewięć szwów – poinformował z dumą i zaczął  się przebierać.

Wszyscy wymienili zaniepokojone spojrzenia.

− Panowie, za siedem minut oczekuję was na hali. – To Daniel ponaglał ich przez szparę w uchylonych drzwiach. Zaraz potem wrócił do warsztatu.

Adam westchnął i wbił spojrzenie w podłogę. Wiktorowi wydawało się, że zrobił to bardziej dobitnie, niż zwykle.

− Ciężka noc? – zapytał go.

Chłopak spojrzał na mężczyznę i oczy mu się zaszkliły. Przez chwilę walczył ze łzami napływającymi mu do oczu.

− Adam, co się dzieje? – Teraz nawet Krystian zwrócił uwagę, że coś jest nie tak.

− Nigdy nie będę zawodowym graczem – wypalił w końcu chłopak i ukrył twarz w dłoniach, z całej siły powstrzymując się od płaczu.

Mężczyźni wymienili zaskoczone spojrzenia.

Krystian spojrzał na zegarek. Mieli nieco ponad pięć minut na przeprowadzenie tej rozmowy.

− Skąd taki wniosek? – zapytał Wiktor. – Pokazywałeś mi swój plan treningowy...

− Wiem – przerwał mu raptownie Adam. – Nie jestem w stanie go realizować. Z każdym kolejnym dniem jestem coraz dalej od wyznaczonego celu.

Krystian ugryzł się w język, aby nie nawiązać do firmy, w której pracują.

− Nie mam już sił na te treningi – wyznał gorzko chłopak. – Straciłem całą motywację. – Spojrzał zaczerwienionymi oczami na kolegów. – Marzenie, którym byłem tak zajarany, zamieniło się w syzyfową pracę.

Mężczyźni w milczeniu przyglądali się zupełnie rozbitemu emocjonalnie koledze. Wyglądał, jakby zatracił sens dalszego życia.

− Uświadomiłem sobie wczoraj, że nigdy nie osiągnę celu. Tracę tylko czas. – Pociągnął nosem i przełknął głośno nagromadzoną w ustach ślinę. – Opierałem na tym całą moją przyszłość, a teraz... – głos mu się załamał. – Teraz nie wiem, co powinienem ze sobą zrobić – wyznał. – Całe życie będę nosił deski?

− Adam, tysiące młodych ludzi idzie na studia, które okazują się dla nich nieinteresujące. Podejmują pracę zupełnie nie powiązaną z tym, czemu poświęcili kilka lat życia. Nie jesteś osamotniony w swojej sytuacji – starał się pocieszyć go Wiktor.

− Zgadza się – przytaknął Krystian. – Poza tym nie będziesz nosił desek do końca życia. Tylko nasza firma tak funkcjonuje – zauważył. – Normalnemu pracodawcy zależy na rozwoju pracownika i daje mu szansę na naukę. – Spojrzał w pełne bólu i rozgoryczenia oczy Adama i poklepał go po ramieniu. – Będzie dobrze. Wiesz czemu? Bo miałeś odwagę, aby skonfrontować się z rzeczywistością – powiedział z uśmiechem, który miał na celu podnieść kolegę na duchu. – Mnóstwo osób tego nie potafi i okłamują się tak długo, aż w pewnym momencie jest dla nich już za późno. Przekraczają czterdziestkę i nagle się orientują, że przeżyli już połowę życia, a nic nie potrafią, bo zafiksowali się na nieosiągalnym marzeniu. I wiesz, co się dzieje wtedy?

Adam potrząsnął przecząco głową.

− Idą do polityki.

Chłopak parsknął śmiechem.

− Wykorzystaj tę pracę do nauki, a potem zmień pracodawcę – doradził Wiktor.

− Skoro Daniel wyżyma cię w pracy, jak gąbkę, to nie pozostań mu dłużnym i wyciśnij z niego tyle wiedzy, ile posiada – zaproponował Krystian. – Też miej z niego jakiś pożytek – roześmiał się. – A potem będziesz mógł zmienić miejsce pracy. Musisz się tylko odważyć.

Adam pokiwał głową ze zrozumieniem. Podziękował, że go wysłuchali, po czym wstał, wciąż pociągając nosem, i poszedł do lustra, aby doprowadzić się do ładu..

Unmenschlich – rozległ się za ich plecami donośny głos Janka.

Siedział ze spuszczoną głową, pogrążony w aplikacji do nauki języków.

Wiktor dałby sobie rękę obciąć, że chłopak nie zarejestrował ani słowa z rozmowy, którą przeprowadzili z Adamem.


                                                              ###


Opuszczając teren firmy, Aramowicz stwierdził w duchu, że to był zdecydowanie udany dzień. Adam zrobił kolejny krok w stronę dojrzałości, skończyli dzisiaj etap klejenia obłogów na schody, Daniel wyrżnął się w kolano tak mocno, że przez resztę dnia kulał, a Andrzej w końcu wypłacił wszystkim zaległe pieniądze. Wiktor otrzymał nawet małą premię za wczorajszy wyjazd.

Aramowicz wrzucił trzeci bieg, tylko po to, aby po chwili zredukować go z powrotem do drugiego i przyhamować. Mijał nieduży domek z cytrynowożółtą elewacją, przebijającą się spomiędzy gałązek wysokiego żywopłotu.

Uświadomił sobie, że w żadnym z raportów policyjnych, które czytał, nie było zeznań jego mieszkańców. Nigdzie nawet nie dostrzegł wzmianki o tym domu.

Zatrzymał auto po drugiej stronie ulicy i wybrał numer do swojego współpracownika. Po kilku długich sygnałach włączyła się poczta głosowa.

− Siema, Alex. Słuchaj, niedaleko zakładu, na ulicy Żarowej stoi taki domek. Nie widzę numeru, ale łatwo go poznać po wysokim żywopłocie i żółtej elewacji. Nigdzie w dokumentach, które przeglądałem, nie widziałem nawet słowa o jego obecności. Wygląda na to, że niebiescy zawalili i nie przesłuchali mieszkańców. Podjechałbyś w wolnej chwili i się tym zajął, co? Sam bym to zrobił, ale nie chcę narażać przykrywki. Dzięki i do usłyszenia.

Mężczyzna zakończył połączenie i wrzucił bieg. W bocznym lusterku pojawiła się toyota Krystiana, którą Aramowicz postanowił puścić przodem. Chwilę potem ponownie wrzucił trzeci bieg, rozpędzając się, aby za kilkaset metrów zahamować przed drogą z pierwszeństwem.

Jego umysł błyskawicznie opanowały myśli o sprawie zabójstwa Katarzyny Gruszy. Przed oczami miał jej rozciągnięte na placu zwłoki. Została zabita z premedytacją i wyjątkowym okrucieństwem – to były fakty. Pytanie brzmiało: „Czy sprawca był świadom własnego okrucieństwa”?


                                                              ###


− Co sprawiło, że zmieniłeś zdanie? – Marcin podał Adrianowi otwartą butelkę amerykańskiego piwa, po czym odkręcił kapsel w swojej i usiadł przy stole naprzeciwko mężczyzny.

− Tak, jak mi poleciłeś, zorientowałem się w temacie – odparł Adrian. – Wiesz, jak to jest... Ignorancja jest drugą naturą człowieka.

− A zaufanie?

Mężczyzna roześmiał się.

− Dobrze wiesz, że w naszej branży to luksus, na który nie możemy sobie pozwolić.

− Czasami musimy – zauważył Marcin. – Jak choćby teraz.

Adrian przemyślał słowa kolegi i przytaknął niechętnie.

− No, niech ci będzie – stwierdził po chwili i wzniósł przed siebie zimną butelkę piwa.

 – Za zaufanie.

− Za zaufanie – powtórzył Marcin i stuknęli o siebie szklanymi szyjkami.

Upili kilka łyków, po czym Adrian odstawił butelkę na bok i zatarł niecierpliwie ręce.

− To dawaj, co tam masz – polecił.

Marcin sięgnął po teczkę, leżącą na parapecie i wręczył ją mężczyźnie.

Wewnątrz znajdowały się zdjęcia, szkice, wydruki planu ulic, notatki i adresy.

− To nasz cel. – Marcin wskazał palcem na zdjęcie przedstawiające murowany, wolnostojący pawilon. – Skup i sprzedaż złota i srebra.

Adrian wziął w ręce wydrukowaną fotografię i przyjrzał się jej dokładnie.

− No, okej... To jak ty to widzisz? – zapytał, biorąc do ręki kolejne zdjęcie, zrobione na tyłach pawilonu.

− Punkt działa pięć dni w tygodniu, od dziesiątej do dziewiętnastej. Konwojenci przyjeżdżają średnio co dwa dni, między trzynastą a trzynastą trzydzieści, aby dostarczyć towar i odebrać pieniądze. – Mężczyzna wskazał na ubrane na czarno sylwetki z dużym neseserem, stojące przed drzwiami prowadzącymi na zaplecze budynku. – W większości przypadków zgłaszają się telefonicznie i dopiero są wpuszczani, ale zdarzyło się raz, że zapukali i też weszli do środka.

Adrian przyjrzał się kolejnemu zdjęciu z konwojentami. Ubrani w bojowe mundury i kamizelki taktyczne budzili respekt.

− Wewnątrz pracuje tylko dwóch ludzi – jeden w okienku, drugi na zapleczu. To stali pracownicy, być może właściciele. Wnętrze podzielone jest na trzy albo cztery pomieszczenia – salę sprzedaży, okienko i zaplecze, gdzie może się znajdować oddzielne pomieszczenie z sejfem. – Marcin wyciągnął z teczki szkic wnętrza budynku i położył przed kolegą.

Adrian wodził po rozkładzie pomieszczeń bystrymi oczami, po czym podniósł wzrok na Marcina.

− Gdzie w tym wszystkim Marek? – zapytał.

− Już ci mówię. – Mężczyzna pociągnął kilka solidnych łyków z butelki. – Marek wejdzie od frontu udając klienta i zagadując sprzedawcę. Nie chcemy przecież, aby ten wparował na zaplecze w najmniej spodziewanym momencie.

Adrian przytaknął. Takie niespodzianki nigdy nie kończą się dla nikogo dobrze.

− My w tym czasie – kontynuował Marcin – ucharakteryzowani na konwojentów zostaniemy wpuszczeni na zaplecze. Kiedy gość otworzy sejf, bierzemy całe złoto i zmywamy się...

− Czekaj, czekaj... – Adrian uniósł raptownie dłoń. – A co, jeśli kod zna tylko sprzedawca albo gość nie będzie chciał współpracować?

− Wtedy damy znać Markowi przez telefon, aby, pod jakimś pretekstem wysłał na zaplecze sprzedawcę. Któryś z nich musi znać kody.

− Okej...

− Po wszystkim zmywamy się autem poza miasto, tam gdzie się spotkaliśmy. Dzielimy łup na dwóch...

− Jak na dwóch? – zapytał zaskoczony Adrian, łypiąc nieufnie na Marcina.

− Na sali sprzedaży są kamery. Marek zostanie nagrany, a nad Wisłą spłonie razem z autem. Rozumiesz?

Adrian wodził wzrokiem po blacie stołu, szukając jakiegoś innego rozwiązania.

− Nas też pewnie nagrają kamery – zauważył w końcu.

− Dlatego będziemy ucharakteryzowani – przypomniał mu Marcin. – Nie można zrobić jajecznicy bez rozbijania jajek – stwierdził.

Adrian pociągnął kilka dużych łyków z zimnej butelki i przytaknął, że mogą przejść do dalszego etapu.

− Nad Wisłą jeden kajak puszczamy z prądem rzeki a w drugi wsiadamy i przepływamy na przeciwległy brzeg. Tam rowerami dojeżdżamy do drugiego samochodu i jedziemy na północ. Zaszywamy się na weekend w tanim motelu i wracamy w kolejnym tygodniu. Najważniejsze będzie, abyśmy upłynniali łup stopniowo w innych miastach albo za granicą – przestrzegł. – Co myślisz?

Mężczyzna pokiwał w zadumie głową. – Skąd weźmiemy pierwszy samochód? – zapytał w końcu.

− Dwa lata temu pożyczyłem auto od matki znajomego. Dorobiłem sobie do niego kluczyk, tak na zaś. Matka zmarła w czerwcu. Od tamtej pory auto stoi na ulicy nieużywane. Wystarczy nowy akumulator.

− Auto nieboszczki... Świetne – przyznał Adrian.

− Będziemy za to potrzebowali kilku innych rzeczy – uprzedził Marcin. – Ciuchy konwojentów i kamizelki taktyczne, kajaki oraz klamki.

− Czym mam się zająć?

− Kajaki już zamówiłem. Nadmuchiwane, ale wystarczą. Mam też znajomego, który załatwi mi ciuchy konwojentów.

− Czyli zostają rowery i broń? – zapytał nieco rozczarowany Adrian.

− Tu masz kontakt. – Marcin podał mu złożoną kartkę, którą w zeszłym tygodniu odebrał od znajomego z Golfa. – Niezarejestrowane i nigdy nie użyte. Nie przewiduję, aby ten stan rzeczy się zmienił, ale lepiej mieć niż nie mieć.

− Zgadzam się. – Adrian spojrzał na numer telefonu i schował skrawek papieru do kieszeni. – Na kiedy planujesz akcję?

− Na piątek. Powinni mieć duży obrót i więcej towaru.

− To mówiłeś, że ile jesteśmy w stanie zgarnąć?

− Szacuję, że półtora do dwóch milionów, ale przed świętami może być nawet dwa razy tyle.

Adrian gwizdnął zadowolony.

− Pamiętaj – przestrzegł go Marcin – że po całej akcji zapominamy o wzajemnym istnieniu na co najmniej rok.

− Myślę, że nie będę miał z tym problemu – odparł z uśmiechem mężczyzna. – Sądzę, że powinniśmy to oblać czymś mocniejszym, niż te jankeskie szczyny. – Zadzwonił palcem w opróżnioną do połowy butelkę.

Marcin uśmiechnął się łobuzersko i poszedł do kuchni po wódkę i kieliszki. Faktycznie, mieli co świętować.


                                                              ###


Prostytutka, której numer Aramowicz dostał od Sandry zgodziła się na spotkanie. Wiktor czekał na nią teraz w małym podłym barze w Śródmieściu. Siedział przy stoliku, twarzą do drzwi wejściowych, spodziewając się, że zaraz wejdzie przez nie długonoga ruda bogini kalibru Jessiki Rabbit. Muzyka z małych głośników za barem wydawała dołujące jęki, a Chińczyk w kącie pozbywał się forsy wrzucając ją do jednorękiego bandyty. Dym papierosowy snuł się w powietrzu niczym szybujący wąż.

Mężczyzna podwinął rękaw i spojrzał na zegarek. Kobieta spóźniała się już prawie kwadrans. Wyjął telefon, aby zobaczyć, czy nie zostawiła jakiejś wiadomości. Nie było żadnych nowych powiadomień.

Aramowicz upił z kufla kolejny łyk piwa imbirowego i zamyślony zapatrzył się na Chińczyka przy automacie. Mężczyzna niczym w transie jedną ręką wrzucał monety pięciozłotowe do błyszczącego stalowego otworu, a drugą ciągnął za wajchę wprowadzając bęben losujący w ruch.

„Naiwny głupcze” – pomyślał detektyw.

Chwilę potem usłyszał nieprzyjemny zgrzyt otwieranych drzwi, a jego twarz owionęło zimne grudniowe powietrze. W wejściu stanęła wysoka kobieta. Długie silne nogi obute w wysokie kozaki znikały pod skórzaną spódniczką mini. Mocno wydekoltowana bluzka ujawniała więcej atutów niż powinna, a długie blond włosy spływały kaskadami na czarny zimowy płaszcz, który każdy normalny człowiek zapiąłby o tej porze roku. Ale nie ona. Ona lubiła robić wrażenie, gdziekolwiek wchodziła. Biła od niej rzadko spotykana pewność siebie. Aramowicz stwierdził to, kiedy podchodziła do miejsca, gdzie siedział. Mimo wysokich obcasów stawiała długie, niemal agresywne kroki. Kiedy siadała po przeciwnej stronie stolika, odchrząknął, aby nawilżyć wyschnięte gardło.

− Ty zapewne jesteś Wiktor – bardziej stwierdziła niż zapytała. – Amanda. − Wyciągnęła do niego smukłą dłoń.

− Miło mi. – Aramowicz ujął niepewnie zimne palce. Coś mu się nie podobało w głosie kobiety. Zdawał się wymuszony, nienaturalny... Modulowany. – Piwo? – zapytał.

Kobieta spojrzała z pogardą na ubogi bar za ramieniem detektywa i pokręciła przecząco głową.

− Piję tylko drinki – odparła. – I na pewno nie stąd. – Uśmiechnęła się złośliwie, po czym rozparła się wygodniej na oparciu krzesła i obcięła wzrokiem detektywa.

Sposób, w jaki to zrobiła, od razu wzbudził w Wiktorze podejrzliwość. Coś było tutaj bardzo nie tak.

− To co, będziemy tak siedzieć, czy dowiem się w końcu o co chodzi? – zapytała pretensjonalnie.

Aramowicz przyglądał się bacznie każdemu jej ruchowi. Odnosił wrażenie, jakby ugryzł soczyste czerwone jabłko i poczuł smak cebuli.

− Wybacz. – Uśmiechnął się jowialnie. – Poprosiłem o to spotkanie, ponieważ nasza wspólna znajoma... Ależ, gdzie moje maniery? Papierosa? – Wyjął z kieszeni płaszcza czerwoną paczkę.

− Chętnie. – Amanda sięgnęła do wymiętego pudełka, wyjęła je z dłoni Aramowicza i wygrzebała sobie papierosa długimi paznokciami. Rzuciła paczkę na blat stolika i odpaliła zapalniczkę.

„Mam cię” – pomyślał mężczyzna, kiedy prostytutka wydmuchiwała dym z płuc. – „Bratku”.

Amanda była dziwką. To było pewne. Pod grubą warstwą makijażu kryła się jednak męska, a nie kobieca twarz. Zdradził go sposób, w jaki poczęstował się papierosem. Sposób chodzenia, gestykulacja, modulowany głos... Nagle wszystkie puzzle trafiły na swoje miejsce. Soczyste jabłko było w rzeczywistości czerwoną cebulą.

− Słyszałem od znajomej, że podobno spotykałeś się z klientem w zakładzie stolarskim.

Amanda, słysząc zmianę w zaimku przyjrzała mu się bacznie, po czym odparła swoim naturalnym już głosem:

− Może tak, a może nie. Co cię to obchodzi? – Nie spodobało się jej, że tak szybko została zdemaskowana.

Aramowicz sięgnął do kieszeni i po chwili położył na blacie banknot stuzłotowy. Amanda prychnęła.

− Tyle, złociutki, to ja mogę mieć w piętnaście minut roboty – stwierdziła nonszalancko.

Detektyw westchnął i wyłożył drugą setkę.

− Dobrze ci idzie. – Prostytutka nie odrywając oczu od mężczyzny zaciągnęła się papierosem.

− Więcej nie dostaniesz, więc możesz poświęcić mi kolejne dziesięć minut albo być posuwany w dupsko na mrozie przez następne pół godziny – warknął Wiktor.

Transwestyta schował łaskawie pieniądze za dekolt i ponownie zaciągnął się dymem.

− Byłam kilka razy u klienta w zakładzie stolarskim – przyznała.

− „Pod Gruszą”?

− „Pod Gruszą” – potwierdził.

− Kto to był?

− Jakiś gość... Czekaj... – zamyśliła się. – Damian? Dawid? Nie...

− Daniel? – zapytał zaskoczony Aramowicz.

− O, tak właśnie, Daniel. Taki zmęczony życiem i nadpobudliwy. Chyba jeszcze nie miałam klienta, któremu by się ciągle usta nie zamykały. – Roześmiała się obrzydliwie. – Lubił mnie przyjmować na klęczkach. Był potulny jak kociak. – Zaciągnęła się lubieżnie papierosem. – Dawał dobre napiwki.

− Kiedy ostatnio się widzieliście? – zapytał Wiktor starając się pozbyć z głowy kilku ostatnich informacji.

− Chyba jakoś jesienią... Przełom października i listopada, albo nawet środek listopada... Jakoś po święcie zmarłych. Pamiętam, bo powiedział mi, że myślał o mnie, kiedy...

− Nie chcę tego słuchać – przerwał mu Aramowicz. – Spotykaliście się za dnia czy wieczorem?

− Zawsze wieczorem. Lubił to robić w trocinach przy włączonej maszynie.

− W jakich godzinach?

− Ja wiem? – Transwestyta myślał chwilę bawiąc się krawędzią bluzki opiętej na implancie piersi. – Tak między dwudziestą a dwudziestą trzecią.

− Spotykaliście się w tygodniu czy w weekendy?

− Różnie. Czasem w tygodniu, czasem w weekendy. W soboty miał najwięcej werwy. – Amanda mrugnęła do mężczyzny jednoznacznie.

Aramowicz podsunął jej pod nos świstek papieru z wypisaną datą.

− Tego dnia też się spotkaliście?

− Nie pamiętam. – Prostytutka wzruszyła ramionami.

− Nie prowadzisz kalendarza spotkań? – zapytał przebiegle detektyw. – To ważne.

Transwestyta z wyraźnym oporem, włożył papierosa między umalowane krzykliwą szminką wargi i sięgnął do torebki. Po chwili wyciągnął z niej nieduży różowy notes i zaczął go kartkować.

− Mmmm... – mruknął. Wyjął z ust papierosa i wydmuchał dym z płuc. – Teraz pamiętam. Byliśmy umówieni w tę sobotę, wyjątkowo, na osiemnastą, ale w ostatniej chwili odwołał spotkanie. – Pokazał przekreślony czerwonym pisakiem adres zakładu stolarskiego i widniejącą obok godzinę osiemnastą z czerwonym wykrzyknikiem.

Aramowicz pokiwał w milczeniu głową.

− Zawsze był tam sam? – zapytał, kiedy prostytutka chowała notes.

− Tak. Na placu stał tylko pickup. Nigdy też nie widziałam nikogo w pobliżu. Raz jednak zapytał, ile biorę za trójkąt.

− Doszło do takiego? – Wiktor niechętnie zadał to pytanie.

− Chciałby, cwel jebany. – Transwestyta roześmiał się kpiąco. − Nie umawiam się na ryzykowne spotkania. Już kiedyś próbowali mnie okraść.

− Nie wiesz, kim miała być hipotetyczna trzecia osoba? Mężczyzna czy kobieta?

Znowu ten obrzydliwy śmiech.

− Kochasiu, takich jak on nie zadowoli żadna kobieta. Nie widziałeś jego wyrazu twarzy, kiedy go dojeżdżałam. Na sto procent trzeci miał być facet. Może jakiś kumpel. Może brat albo ojciec? – zapytała figlarnie.

Aramowicza naszła ogromna chęć pozbycia się tego obrzydliwego tworu ze świata. Czuł na biodrze pistolet z pełnym magazynkiem i ręce go świerzbiły, aby go użyć.

Nie rób niczego głupiego na końcu wiadomości od Sandry nabrało nowego znaczenia.

− Ty to miałeś chyba trudne dzieciństwo – stwierdził pogardliwie detektyw i bez pożegnania opuścił podłą spelunę.


                                                              ###


Zuzia wyszła ze swojego pokoju, przeszła nieśmiało korytarzem i stanęła przed drzwiami brata. Poprawiła tekturowe pudełko kredek trzymane niezgrabnie pod małą dziecięcą pachą i przygryzając dolną wargę sięgnęła nad głowę do klamki. Kiedy drzwi uchyliły się z cichym skrzypnięciem, zobaczyła Błażeja siedzącego przy biurku. Obrócił się gwałtownie w jej stronę i przysięgłaby, że dostrzegła gromy ciskane przez jego oczy.

− Ile razy mówiłem, żebyś pukała? – warknął przez zęby.

Wystraszona dziewczynka szybko zamknęła drzwi. Zacisnęła mocniej palce na tekturowym pudełku i spoglądała tępo na białą płycinę przed sobą. Toczyła wewnętrzną batalię, czy ulec strachowi i natychmiast wrócić do siebie, czy jednak odważyć się i spróbować jeszcze raz.

Zdeterminowana zacisnęła małe ustka i drobną rączką zapukała cicho w drewnianą powierzchnię przed swoim nosem.

− Czego chcesz? – dobiegło ją obcesowe pytanie brata.

Zuzia ponownie pociągnęła za klamkę i włożyła głowę w szparę uchylonych drzwi. Jej brat wciąż siedział przy biurku. Jedna noga chodziła mu góra-dół jakby do taktu niesłyszalnej muzyki. Bardzo szybkiej muzyki.

− Naostrzysz mi kredki? – zapytała nieśmiało i obiema rączkami wystawiła przed siebie sfatygowane kolorowe pudełko. W środku coś zagrzechotało, po czym kilkanaście kolorów wypadło przez wyrobione zamknięcie i rozsypało się z hałasem po podłodze.

Dziewczynka, wystraszona, spoglądała to na podłogę, to na wściekłą minę Błażeja.

− Wynoś się gówniaro! – huknął, wstając od biurka.

Zuzia z buzią wykrzywioną w podkówkę, niczym spłoszone źrebię, natychmiast wycofała się na korytarz i niezdarnym biegiem pomknęła z powrotem do swojego pokoju, gubiąc po drodze kolejne kredki.

− Durna smarkula – mruknął czerwony ze złości chłopak. Odgarnął nogą bałagan spod progu na korytarz i zatrzasnął drzwi z hukiem.

Kiedy wrócił do biurka, oparł bezradnie czoło na dłoni i wpatrywał się w równe linijki pisma wiadomości na smartfonie. Ania, jego dziewczyna, wysłała mu listę, z której miał wybrać dla niej prezent na urodziny. Urodziny, które przypadały na ostatni dzień grudnia. Przedtem były jeszcze święta, z okazji których otrzymał inną listę tydzień temu.

Rzeczy, które sobie wymyśliła, nie były tanie, a ojciec obciął mu kieszonkowe do końca roku pod pretekstem słabych wyników w szkole. Wszyscy mieli słabe oceny z biologii i chemii, ale tego kretyna to nie obchodziło. Uparł się, że do końca roku Błażej nie dostanie już ani grosza.

Co miał robić?

Nie mógł się przecież przyznać Ani, w jakiej się znalazł sytuacji, bo zaraz uznałaby go za biedaka i pognała do tego spedalonego blondyna – Maksa. Co za durne imię. Miał dzianych starych i regularne wpływy od ojca. Nie to, co on. Andrzej niby był właścicielem firmy, a trzeba się było ciągle przed nim płaszczyć o marną stówę. Matka miała rację pytając go notorycznie: Po jaką cholerę ci ta firma, skoro nie potrafisz zapewnić nam bytu?

Chłopak zacisnął zęby. Jeżeli Ania go rzuci, to będzie koniec. Koledzy z drużyny szanują go tylko za to, że wyrwał jedną z fajniejszych lasek w szkole. Po ich rozstaniu nikt nie będzie z nim już gadał. Wtedy to Maks będzie na uprzywilejowanej pozycji, a on, Błażej, spadnie w hierarchii szkolnej do poziomu nieudacznika, jak ten Józek, który rok temu został sierotą.

Mało brakowało, a jemu też śmierć matki zniszczyłaby opinię, jednak na jego korzyść przemówił fakt, że została zamordowana. Tylko to go uratowało przed upadkiem z piedestału popularności.

Chłopak włożył do ust końcówkę długopisu i zaczął ją nerwowo gryźć, zastanawiając się, jak powinien rozwiązać problem, przed którym został postawiony. Przyznanie się do braku kasy nie wchodziło w grę. Musiał skądś wytrzasnąć fundusze, ale jak?

Rozwiązanie przyszło mu do głowy nad wyraz niespodziewanie. Po prostu podwędzi hajs z portfela ojca. Sukinkot sam do tego doprowadził odcinając mu kieszonkowe. Przecież to niesprawiedliwe i zupełnie nieuzasadnione. Poza tym nie potrzebował kasy dla siebie. Tak... To jedyny sposób.

Podekscytowany tym, że znalazł rozwiązanie zaczął się zastanawiać, kiedy wprowadzić plan w życie. Może teraz? Tak. To może się udać.

Wyszedł z pokoju na korytarz, łamiąc pod stopami kilka kredek i nasłuchiwał. Z dołu niosły się dźwięki telewizora i zwykłej wieczornej krzątaniny. Zszedł po schodach i zajrzał ostrożnie do salonu. Jego ojciec siedział przy biurku i przetrząsał z pasją szuflady.

Błażej, na palcach, zajrzał do kuchni w poszukiwaniu Joanny. Nie chciał zostać przyłapany. Była tam, otwierała właśnie butelkę drogiego wina, które zdjęła z najwyższego stojaka w kącie. Zgięta w pół siłowała się z korkociągiem, trzymając butelkę między udami. Króciutkie szorty odsłaniały dolną część jędrnego pośladka.

Siedemnastolatek w oka mgnieniu zapomniał, po co zszedł na dół. Stał wychylony w progu, opierając się o futrynę, i wpatrywał się w zarys pełnych piersi huśtających się pod t-shirtem.

− Aśka! – dobiegło wołanie zza pleców Błażeja.

Tego sparaliżowało. Wiedział, co się zaraz wydarzy. Joanna się obróci i przyłapie go nie na kradzieży forsy ojca, ale na podglądaniu jej z ukrycia. Miał najwyżej pół sekundy na reakcję. Za mało, aby odzyskać równowagę i zniknąć za futryną drzwi do kuchni. Co miał robić?

Kobieta obróciła głowę w stronę sparaliżowanego strachem nastolatka i wyprostowała się powoli. Uniosła brwi zaskoczona jego obecnością.

− Zrobisz mi kanapkę? – zapytał z głupia frant.

− Spadaj, mały – syknęła. Doskonale wiedziała, że się na nią gapił. Faceci zawsze się na nią gapią.

Błażej spalił buraka i zniknął na schodach. Po chwili dobiegł z piętra trzask zamykanych drzwi.

Joanna ponownie pochyliła się nad butelką i zapierając się tym razem mocno o blat kuchenny wyszarpała korek z szyjki. Nalała pełny kieliszek i upijając spory łyk, jeszcze w kuchni, ruszyła wolnym krokiem do salonu.

− Aśka! – Andrzej zawołał ponownie, nie zdając sobie sprawy, że stoi za jego plecami.

− Czego chcesz? – zapytała moszcząc się na kanapie niczym dzika kotka.

Mężczyzna nawet na nią nie spojrzał. Przerzucał rzeczy z miejsca na miejsce ewidentnie czegoś szukając. – Nie widziałaś mojego portfela? – zapytał, macając się wymownie po tylnej kieszeni spodni.

− Kurtka? – zapytała niedbale, śledząc wzrokiem obraz w telewizorze. Jakieś trzy kobietki rozprawiały właśnie o wyższości spódnic nad sukienkami.

− Sprawdzałem. – Mężczyzna westchnął znużony i rozejrzał się po pokoju z bezradnym wyrazem twarzy. – Na stoliku i w biurku też go nie ma.

− A w samochodzie?

Andrzej skierował spojrzenie na drzwi od garażu.

– Tam nie patrzyłem – przyznał. Zgarnął z biurka kluczyki i wyszedł z salonu.

Gdy tylko usadowił się w skórzanym fotelu bmw, zatrzasnął drzwi i wyjął z kieszeni telefon. Chwilę trwało nim znalazł odpowiedni numer, po czym przyłożył urządzenie do ucha. Po kilku sygnałach usłyszał znajomy głos.

− Cześć, Staszek – przywitał się. – Jak sprawy stoją?

Andrzej, cześć, miałem do ciebie dzwonić.

„Jasne” – pomyślał Grusza. – „Zawsze cię ubiegnę”.

− Co z moją ziemią, Staszek? – zapytał bez ogródek.

Andrzej, w świetle prawa to była jej ziemia – nieśmiało zwrócił uwagę prawnik.

− Przestań mi tutaj pierdolić bzdury – obruszył się Grusza. – Obaj wiemy, że Kaśka nie potrafiła zagospodarować nawet komórki na miotły, nie wspominając o inwestowaniu w cokolwiek. Wszystko, co sprawia, że ta ziemia ma jakąkolwiek wartość, należy do mnie. Nawet, jak byliśmy w separacji, płaciłem jej, aby nie robiła mi więcej problemów, żebym mógł dalej prowadzić firmę, bo to dzięki niej mogłem co miesiąc jej płacić. To był pazerny babsztyl – stwierdził z pogardą.

To niczego nie zmienia – zauważył jego rozmówca. Miał niski i zachrypnięty głos. Sprawiał wrażenie przemęczonego. – Ale mam dla ciebie dobrą wiadomość. Z tego, co mówiłeś, nigdy nie byliście w oficjalnej separacji, a do rozwodu ostatecznie nie doszło. Mam rację?

− No, masz. I co?

To, że nie zostaniesz automatycznie wyłączony z dziedziczenia po współmałżonku.

− Czyli teren będzie mój? – zapytał entuzjastycznie Grusza.

No i tutaj właśnie zjeżdżamy z równego asfaltu na wyboisty bruk.

− Mów jaśniej – westchnął Andrzej. Nie cierpiał, kiedy Staszek ubarwiał ich rozmowy. Zerknął niepewnie na drzwi do garażu.

Jeżeli mieliście rozpoczęty proces rozwodowy...

− No, tak mieliśmy – stwierdził nerwowo Grusza. Przecież przed chwilą to ustalili.

...to będziesz musiał udowodnić przed sądem, że z winy Kaśki. Chyba, że już wcześniej obarczyła winą ciebie. W takiej sytuacji sąd rozstrzygnie, czy orzeczenie rozwodu z twojej winy było zasadne. Jeśli tak, to nie zobaczysz złamanego grosza. – Zapadło długie milczenie. – Jesteś tam?

− Tak... Wiesz, nie pamiętam, co ona tam powypisywała... – Mężczyzna próbował sobie przypomnieć, ale nie potrafił sięgnąć pamięcią w tak daleką przeszłość. – Musiałbym zajrzeć w papiery – powiedział w końcu. – Dam ci znać.

Andrzej, jest jeszcze jedna rzecz – powiedział wolno adwokat.

− Jaka? – zaniepokoił się Grusza. Prawnicy zawsze na koniec zostawiali największe gówno, jakby czerpali z tego jakąś perwersyjną przyjemność. Klocek zamiast wisienki na torcie.

 Pozostali zainteresowani mogą próbować odebrać ci spadek.

− Że niby dzieciaki? – zapytał szczerze rozbawiony tym pomysłem. – Daj spokój, Zuzia ledwo sama trzyma łyżkę, a Błażej to kretyn.

Mówię o rodzinie Kaśki, Andrzej. – Zachrypnięty głos mężczyzny rozbrzmiał w umyśle Gruszy niczym epitafium. – Rodzice i rodzeństwo.

− No, weź, nie pierdol...

Słuchaj, w zaistniałej sytuacji jestem przekonany, że jeśli tylko uda im się wykluczyć ciebie z udziału w spadku, zrobią wszystko aby pozbawić cię praw rodzicielskich nad dzieciakami. To umożliwi im położenie łap na całym majątku.

− Kurwa, Staszek... – głos ugrzązł w gardle mężczyzny. – Tu się rozchodzi o duże pieniądze – wydusił wreszcie. – Zrób coś.

Robię, co mogę, ale pamiętaj, że bardzo dużo zależy od sędziego.

− Dobra, a co ja mogę zrobić? Jak mogę pomóc?

Jeżeli obarczyła cię winą za rozwód, to na początek musimy udowodnić, że bezzasadnie. Jeśli tego nie zrobiła, my obarczymy ją – stwierdził adwokat. – Musisz mi dostarczyć wszelkie dokumenty, jakie mogą świadczyć o jej winie. Do tego dołączymy twoje zeznania. Dobrze by było, gdybyś znalazł kilku świadków. Ja zajmę się resztą.

− Dobra... Ok, poszukam. Dzięki, do usłyszenia.

Andrzej zakończył połączenie i siedział jeszcze w bezruchu, pobudzając do działania szare komórki. Mógłby oskarżyć Kaśkę o działanie na szkodę firmy... Ale to nie ma żadnego związku z ich małżeństwem.

Stukał nerwowo palcami o kierownice i główkował. A im dłużej to robił, tym bardziej nachodziło go przeświadczenie, że będzie musiał coś spreparować.

Sięgnął pod fotel i wymacał portfel, który upchnął tam przed wjazdem do garażu. Nie chciał, aby Joanna była świadkiem tej rozmowy, aby dowiedziała się, w jak desperackiej sytuacji się znalazł.

Comments
* The email will not be published on the website.