
- SMS-y -
Wiktor czuł się coraz pewniej w warsztacie. Praca na stolarni opierała się tak naprawdę na szeregu procedur, których trzeba było ściśle przestrzegać. Jedne czynności wynikały z drugich, co ułatwiało zapamiętywanie kolejności. Wystarczyło logiczne myślenie przyczynowo-skutkowe.
Po tym, jak załadowali wszystkie skończone cokoły na samochód, Daniel natychmiast zarządził powrót do klejenia schodów. Obawiał się, że Andrzej znowu coś wymyśli i zwornice po raz enty pójdą w odstawkę, jak gruby kumpel na lekcji WF-u, którego wybiera się dopiero na samym końcu, kiedy nie pozostał już żaden wybór.
Karaś szedł jak burza. Pomimo marnych szesnastu stopni na hali, wydłużających niemiłosiernie proces klejenia, rozkręcał zwornice już po dwudziestu minutach. Sprawnie wyjmował wstępnie poklejone blaty i stawiał je przy grzejnikach, gdzie klej miał związać całkowicie.
Po wspólnie przepracowanej sobocie Daniel nabrał większego zaufania do Wiktora i to właśnie jego wziął do pomocy, podczas gdy reszta chłopaków sprzątała warsztat po sobotnim lakierowaniu.
− Pogodziłeś się z żoną? – zapytał Aramowicz, kiedy kolejny wstępnie sklejony blat powędrował pod okno, obok kaloryfera.
− Nie miałem okazji. – Daniel wytarł wilgotną szmatką zapaćkane klejem profile stalowych zwornic. – Spierdoliła z mieszkania – powiedział rozbawiony.
Wiktor uniósł brwi zaskoczony. Jeszcze w sobotę mężczyzna twierdził, że to on musiał ratować się ucieczką, bo jego żona zrobiła się agresywna. Teraz najwyraźniej wyznał podświadomie prawdę, że to ona czuła się zagrożona.
− Pewnie pojechała do matki. – Prychnął. – Zawsze, jak się kłócimy, pępowina napina się jej do granic i jak na gumie ląduje z powrotem w miejscu, z którego za młodu uciekła.
Aramowicz nie miał dużego doświadczenia z kobietami, ale zdawał sobie sprawę, że duża część z nich ma ogromne wsparcie w swojej rodzicielce. Dużo większe, niż w zapracowanych wymagających ojcach.
− A dzieciaki? – zapytał naiwnie.
− Nie, no, zabrała je ze sobą. Jest pierdolnięta, ale nie wyrodna – stwierdził Karaś, przygotowując do klejenia kolejną partię obłogów.
− Zadzwonisz do niej?
− Po chuj? – Mężczyznę ogarnęło szczere zdziwienie. – Dopiero co pozbyłem się problemu i ponownie mam go sobie ściągać na głowę?
− A dzieciaki?
− Przecież są z matką i dziadkami. Dla nich to sama frajda – stwierdził z entuzjazmem.
Wiktor nie podzielał jego optymizmu. Z własnego doświadczenia wiedział, że brak ojca przy dziecku rzutuje na dalszy jego rozwój. Jego wraz z matką ojciec porzucił, kiedy miał zaledwie cztery latka. Obecnie ledwo go pamiętał. Tak naprawdę nie był nawet przekonany, czy jego wspomnienia były prawdziwe czy zaszczepił mu je zagubiony umysł wystraszonego czterolatka.
Został wychowany tylko przez matkę i właśnie w tym upatrywał genezy swoich problemów w relacjach z kobietami. Nie znał nikogo, kto wywodził się z rozbitej rodziny i nie cierpiałby z tego powodu w dorosłym życiu.
W przypadku dzieci Daniela było podobnie, bo mimo że miały ojca, to go przy nich nie było.
Mężczyznę wyrwał z zadumy powiew lodowatego powietrza na karku. Na halę wszedł Andrzej.
− Cześć. – Przywitał się z Wiktorem. – Słuchaj, pojedziesz dzisiaj z chłopakami, aby pomóc im przykleić cokoły – zakomenderował. – Robert miał pojechać, ale zawalił i dotąd się nie pojawił. Nie odbiera telefonu, a ja obiecałem temu Gumlewiczowi, że dzisiaj to skończymy.
Wiktor skinął głową w milczeniu.
− Janek też się nie pojawił – nie omieszkał poinformować Daniel.
− Pisał do mnie w niedzielę, że był szyty w szpitalu, bo się czymś pociął... Czy coś takiego. – Andrzej zdążył się już przyzwyczaić do nieobecności chłopaka w poniedziałki i jego dziwnych wypadków.
− Znowu sobie coś zrobił? – Karaś uśmiechnął się kwaśno. Uważał to za kolejną wymówkę.
− Z takim nazwiskiem, to się nie dziwię – stwierdził Andrzej, po czym zwrócił się do Aramowicza. – Skończ pomagać Danielowi i idź się spakować, bo jak przyjadą chłopaki, to od razu wyjeżdżacie. – Klepnął Wiktora w plecy i wyszedł.
− Jak Janek ma na nazwisko? – zapytał Aramowicz.
− Temblak – odpowiedział Daniel. – Dawaj pędzel. Posmarujemy to szybko klejem i pójdziesz się ogarnąć do wyjazdu.
Dziesięć minut później Wiktor doczyszczał ręce z kleju nad zlewem w pokoju socjalnym. Zaschnięty na skórze tworzył cieniutką przeźroczystą warstewkę, chętnie łuszczącą się pod naporem mydła i bieżącej wody.
− Słyszałem, że jedziesz z chłopakami na Poznań – powiedział zadowolonym głosem Marcin. Siedział przy stole z telefonem w ręku, dopijając ledwo ciepłą już kawę.
− Tak, no – rzucił przez ramię Aramowicz, susząc ręce papierowym ręcznikiem.
− Andrzej chciał w to wkręcić mnie, ale to nie moja broszka. Wysłałem go do was. – Kierowca uśmiechnął się przebiegle.
− Zwiedzę trochę kraju. – Wiktor wzruszył ramionami i wyrzucił do kosza mokrą pulpę, pozostałą z ręcznika.
− Ja i tak mam co robić – stwierdził sucho Marcin i wlał w siebie ostatni łyk kawy. – Też zaraz jadę po lakiery, tylko zrzucę balast w klopie. – Wstał od stołu i wyszedł.
Wiktor usiadł na krześle i spojrzał na zegarek. Dochodziła dziewiąta. Do Poznania jedzie się ze trzy, cztery godziny. Załadowanym busem pewnie ze cztery i pół. Jakby wyjechali o dziewiątej...
Zamarł w bezruchu.
Marcin zostawił na stole niezablokowany telefon. Ekran wciąż się jarzył, wyświetlając pulpit główny z półnagą modelką na tapecie.
Aramowicz rzucił okiem na zamknięte drzwi i błyskawicznie pochwycił smartfona, nim ten się zablokuje.
Był przekonany, że Marcin coś ukrywał. Fałszywe alibi, tajemnicza rzecz przekazana przez gościa w Golfie i te wszystkie podejrzliwe spojrzenia... Wiktor miał być może jedyną okazję, aby dowiedzieć się prawdy.
Z duszą na ramieniu instalował na telefonie mężczyzny aplikację szpiegowską, która umożliwi mu zdalny dostęp do SMS-ów, kontaktów i zdjęć na smartfonie. Ponadto będzie w stanie namierzyć w dowolnej chwili lokalizację telefonu i podsłuchiwać dzwięki z jego otoczenia.
Aplikacja była praktycznie niewykrywalna przez nieświadomego użytkownika. Jedyną poszlaką mogącą świadczyć o jej obecności na urządzeniu było zwiększone zużycie baterii.
Aramowicz zerkał co chwila na drzwi, modląc się w duchu, aby nikt nie wszedł. To by oznaczało koniec śledztwa, a czuł, że powoli zaczyna zbliżać się do rozwikłania zagadki śmierci Katarzyny Gruszy.
Kiedy aplikacja została w końcu zainstalowana, detektyw upewnił się jeszcze, że Marcin na pewno jej nie odkryje, po czym zablokował telefon i odłożył z powrotem na blat stołu.
Kilka minut później Marcin był już w aucie, grzejąc silnik przed wyjazdem, a niecałe pół godziny potem Wiktor wraz z Romanem i Wojtkiem opuszczali firmę w załadowanym fiacie.
Wojciech Pruski nie był zachwycony, że to właśnie Aramowicz będzie im pomagał. Mężczyzna doskonale to rozumiał. Koniec końców miał najmniejsze doświadczenie ze wszystkich i z pewnością nie był w stanie zastąpić Roberta.
− Musimy to dzisiaj skończyć, więc jak chcesz coś zjeść, to teraz, w aucie. Nie planuję robić przerwy na miejscu – wyjaśnił Wojciech.
Wiktor skinął głową, że rozumie.
− Dużo czasu nam to zajmie? – zapytał.
− Im szybciej skończymy, tym szybciej wrócimy – odparł enigmatycznie mężczyzna.
Aramowicz spojrzał na zegarek. Wskazywał dziewiątą trzydzieści osiem. Do Poznania dojadą pewnie w okolicy czternastej. Gdyby robota zajęła im jakieś trzy godziny, co wątpliwe, do firmy wróciliby przed dwudziestą pierwszą. Przed dwudziestą drugą będzie u siebie, zje coś, umyje się...
Westchnął. Dzisiejszy dzień miał już z głowy. Całe szczęście, że udało mu się wgrać aplikację na telefon Marcina.
Niecałą godzinę później byli już poza miastem. Siedzący obok niego Roman zaczął przysypiać. Oczy miał już zamknięte, a głowa co jakiś czas opadała mu coraz niżej i niżej.
Kiepskie warunki na drodze sprawiły, że Wojciech skoncentrowany był tylko na prowadzeniu auta. Przyciszył nawet radio, aby go nie rozpraszało.
Aramowicz uznał, że to dobry moment na sparowanie swojego telefonu z urządzeniem Marcina i pomyszkowanie w jego korespondencji.
Wyciągnął smartfona i uruchomił program. Po kilkudziesięciu sekundach miał już pełny dostęp do jego SMS-ów. Odnalazł Katarzynę Gruszę i zaczął czytać, poczynając od najstarszej wiadomości sprzed niecałych dwunastu miesięcy. Im bardziej zagłębiał się w wymianę zdań między kierowcą firmy a żoną szefa, tym szerzej otwierał oczy ze zdumienia. Pierwsze wiadomości były na wskroś służbowe, jednak z czasem coraz mniej było w nich czuć oficjalnego tonu, a coraz więcej flirtu. Od pewnego momentu stało się oczywiste, że Katarzyna Grusza i Marcin Wikliński byli kochankami. On jednak po kilku spotkaniach stracił zainteresowanie i chciał to przerwać. Co innego ona. Namawiała go wszelkimi możliwymi sposobami, aż w końcu posunęła się do szantażu. Zagroziła, że jeśli przestanie się z nią spotykać, powie mężowi, że ją uwiódł i wykorzystał, a ten wywali go na zbity pysk, o ile wcześniej nie dorwie go z kolegami. Marcin uznał najwyraźniej, że nie ma wyjścia, bo ponownie zaczął proponować terminy kolejnych spotkań. Sytuacja uległa radykalnej zmianie, kiedy Andrzej i Katarzyna zaczęli drzeć ze sobą koty. Skarżyła się Marcinowi na męża, którego nazywała najczęściej debilem albo skończonym idiotą. Marcin zaś wypytywał ją, co zamierza z tym zrobić. Któregoś razu pochwaliła mu się, że złożyła pozew o rozwód. Marcin najwyraźniej tylko na to czekał. Przestał odpowiadać na jej wiadomości, aby po kilku tygodniach poinformować ją, że zamierza powiedzieć o ich romansie Andrzejowi. Katarzyna doskonale zdawała sobie sprawę ze znaczenia tych słów. Wraz z prawnikami walczyła, aby obwinić Andrzeja o rozpad ich małżeństwa i zabrać mu jak najwięcej majątku. Gdyby to jej mąż pierwszy udowodnił, że regularnie go zdradzała, na wiele miesięcy przed podpisaniem papierów rozwodowych, zostałaby z niczym. Andrzej wdeptałby ją w ziemię z uśmiechem na twarzy.
Bez ogródek zapytała, czego chce. Marcin zażyczył sobie dwudziestu tysięcy złotych, aby zapomniał o tym, co ich łączyło. Katarzyna przystała na taką kwotę. Zastrzegła jednak, że potrzebuje tygodnia na zebranie pieniędzy.
„Nie pierdol” – napisał jej w odpowiedzi. – „Wiem, ile bierzesz od Andrzeja za wynajem. Masz trzy dni”.
Resztę ustalali najwyraźniej telefonicznie, bo na tym SMS-y się kończyły.
Wiktor spojrzał na datę ostatniej wiadomości. Pięć dni przed śmiercią Katarzyny. W głowie mężczyzny pojawiło się bardzo ważne pytanie – czy Marcin dostał pieniądze?
Fiat raptownie zwolnił i zjechał na prawy pas ruchu.
− Musimy zatankować – wyjaśnił Wojciech w odpowiedzi na pytający wzrok Wiktora.
Pół kilometra dalej zjechali na stację benzynową i zatrzymali się przy dystrybutorze.
− To ja szybko zadzwonię – powiedział Aramowicz i obudził Romana, aby wysiąść.
− Pośpiesz się, bo odjedziemy bez ciebie – zawołał za nim Wojciech, wciskając do wlewu baku pistolet od dystrybutora.
Wiktor odszedł na skraj terenu stacji, skąd nie będzie go słychać, wybrał numer i przyłożył telefon do ucha.
− Cześć, Alex – przywitał się. − Mam nadzieję, że nie robisz nic pilnego? – zapytał.
− Siemanko, szefie. Prowadzę obserwację w sprawie Malinowicza. Jak śledztwo? - Głos w słuchawce był pogodny i aż kipiał od młodzieńczego zapału.
− No, ja właśnie w tej sprawie. – Wiktor rozejrzał się, czy na pewno nikt go nie dosłyszy. – Założyłem jednemu z podejrzanych pluskwę na telefonie. Potrzebowałbym, abyś trzymał rękę na pulsie i w miarę na bieżąco kontrolował wiadomości i rozmowy – wyjaśnił. – Sparowałem go z moim kontem. Zaraz ci wyślę login i hasło.
− No, okej... – Alex sprawiał wrażenie dosyć znudzonego. – W biurze będę jakoś koło osiemnastej, to się tym zajmę.
− Jakbyś w wolnej chwili pogrzebał też głębiej w SMS-ach, to szukaj wiadomości dotyczących Katarzyny Gruszy albo Andrzeja Gruszy – polecił.
− Odezwę się, jak coś znajdę – obiecał i bez uprzedzenia rozłączył się.
Wiktor schował komórkę i ruszył z powrotem do auta.
Alex był starym przyjacielem Aramowicza. Razem urządzali bitwy na patyki i wrzucali petardy do studni. W szkole średniej ich drogi zupełnie się rozeszły i stracili ze sobą kontakt. Kiedy Wiktor wyrabiał sobie licencję prywatnego detektywa, Alex żył z przekrętów i oszustw. Trafił przez to w końcu do więzienia, skazany wyrokiem sądu pierwszej instancji.
Któregoś razu w biurze Aramowicza pojawiła się żona Alexa. Twierdziła, że jej mąż został wrobiony przez kolegów, którzy go wystawili na kozła ofiarnego. Wiktora zasmuciły wieści dotyczące starego przyjaciela, jednak nie bardzo chciał się mieszać w wydany już wyrok. W końcu jednak uległ błaganiom i potokom łez żony Alexa, która wciąż obstawała przy tym, że jej mąż jest niewinny. Prosiła go, aby to udowodnił, przez wzgląd na ich dawną przyjaźń.
W trakcie śledztwa Aramowicz odkrył, że faktycznie Alex został kozłem ofiarnym, który pomógł wykaraskać się z zarzutów reszcie jego przestępczej kompanii.
Po przedstawieniu w sądzie nowych dowodów w sprawie, z pięciu zarzutów, ciążących na Alexie, pozostał jeden, ten najlżejszy. Biorąc pod uwagę odsiedzianą część wyroku, wzorową współpracę z organami sprawiedliwości i dobre zachowanie w zakładzie penitencjarnym, mężczyzna dostał wyrok w zawieszeniu.
W trakcie śledztwa Wiktor poznał szeroki wachlarz nietuzinkowych umiejętności Alexa, które z pewnością przydałyby się w jego biurze detektywistycznym. Kiedy jego przyjaciel w końcu odzyskał wolność, zatrudnił go, pomagając mu tym samym spełnić wymogi sądu, aby nie wrócił do więzienia. Aramowicz został jego pracodawcą i poręczycielem.
− Możemy jechać? – zapytał Wojciech, wynurzając się spomiędzy rozsuwanych drzwi niskiego budynku stacji benzynowej.
− Tak, jedziemy. – Wiktor wsiadł do samochodu.
Na miejsce dojechali po czterech godzinach z małym hakiem.
Przysadzisty dom klienta, otoczony rozległym ogrodem z odśnieżoną i równo przyciętą trawą i żywopłotem, przywodził na myśl amerykańską posiadłość.
Gumlewicz okazał się tęgim mężczyzną z włosami przyciętymi równie krótko, jak trawnik przed jego domem.
Wojciech uprzedzał Wiktora, jeszcze w samochodzie, że gość jest pedantycznie zafiksowany na punkcie porządku i czystości. Jednak dopiero, kiedy mężczyzna rozwinął na betonowej ścieżce, prowadzącej do drzwi wejściowych, tekturę, aby nie zabrudzić położonej kostki, Aramowicz pojął w pełni, o co chodziło Pruskiemu.
Po rozładowaniu auta i ustaleniu z Gumlewiczem miejsca, gdzie mogą ciąć cokoły, zabrali się żywo do pracy.
− Roman zbierze wymiary, a ty będziesz mi pomagał przy cięciu – zakomenderował Wojciech. – Nie możemy sobie pozwolić na luksus pomyłki, więc przemyśl coś dwa razy, nim to zrobisz – przestrzegł Wiktora.
Docinanie cokołów było dosyć żmudnym zajęciem. Roman przynosił zdjęte wymiary i kąty winkli, Wiktor opisywał ołówkiem listwy, które szły do cięcia i na końcu Roman zanosił je na miejsce, aby spasować je „na sucho”, przed przyklejeniem ich do ściany.
Czas płynął, a materiału ubywało. Aramowicz wpadł w rytm pracy stosunkowo szybko bacząc aby nie popełnić błędu, który mógłby im poważnie zaszkodzić. Według słów Wojciecha powinni dysponować dziesięcioma procentami nadwyżki materiału, jako zapasem na ewentualne poprawki lub wady jakościowe. Tymczasem według wyliczeń, których dokonali na miejscu, zapasu mieli ledwie pięć procent. To sprawiało, że każde błędnie wykonane cięcie czy pomiar mogły uniemożliwić im dokończenie pracy.
− Słyszałem od chłopaków, że się zwalniasz – zagadnął Wojciecha Wiktor, gdy tylko odkurzacz odciągający pył powstały przy cięciu ukośnicą wyłączył się i przestał dziko wyć.
− Dobrze słyszałeś – odparł mężczyzna i wręczył Aramowiczowi dociętą listwę.
Ten opisał ją od spodu ołówkiem i odłożył na podłogę, gdzie miała czekać, aż zjawi się ponownie Roman z kolejnym wymiarem.
− Znalazłeś lepszy zakład czy ten wypadek żony szefa zaważył na decyzji?
Mężczyzna przyjrzał się bacznie Wiktorowi, po czym pokiwał głową, jakby nie mógł się zdecydować na wariant odpowiedzi.
− Prawda jest taka, że mam już dosyć tej śmiesznej firmy – powiedział w końcu. – Myślałem nad złożeniem wypowiedzenia jeszcze jak Kaśka i Andrzej wydzierali się na siebie w biurze. Już wtedy byłem zmęczony tą atmosferą, no ale wtedy przynajmniej pieniądze były w miarę na czas. Chociaż, co to za pieniądze? – zapytał z pogardą. – Wszyscy klienci Andrzeja dobrze mnie znają i wiedzą, że jestem solidnym wykonawcą, więc nie potrzebuję już pośrednictwa kogoś, kto przytuli lwią część forsy, a drobne, które mnie się należą, będzie mi łaskawie wypłacał wedle własnego uznania. Przejdę na swoje i dzięki temu będę więcej zarabiał, a klienci mniej wydawać – wyjaśnił zadowolony. – Przyznam, że ten pseudowypadek Kaśki tylko mnie utwierdził w decyzji, aby stąd uciekać – wyznał.
− Pseudowypadek? – zapytał zmieszany Wiktor.
− A jak inaczej to nazwać? Nikt nie chce tego otwarcie przyznać, ale to, co się stało, było celowym działaniem i wszyscy doskonale o tym wiedzą. Nikt z tym nic nie robi tylko dlatego, że Kaśka była niezłym wrzodem na dupie – stwierdził bez ogródek. – Nie było w firmie nikogo, komu nie zalazłaby za skórę. Nawet listonosz miał z nią na pieńku.
Wiktor pokiwał głową w zamyśleniu.
− Skoro odchodzisz, to zabierasz pewnie Romana i Roberta? – zapytał.
− Z Robertem nie bardzo chciałbym przedłużać współpracę. Widzisz, jak na niego można liczyć – stwierdził. – Gdyby nie ty, to pewnie bylibyśmy tutaj z Romkiem sami. On z kolei odmówił, kiedy mu zaproponowałem dalszą współpracę – wyznał nieco zakłopotany.
− Dlaczego?
Mężczyzna rozłożył bezradnie ramiona.
− Pewnie liczy na podwyżkę, kiedy już odejdę – powiedział. – Zajmie moje stanowisko, więc w zasadzie będzie mu się należała. No, ale to już oceni Andrzej – stwierdził i włączył odkurzacz, aby wyczyścić nieco zawias ukośnej piły.
Chwilę potem pojawił się Roman z kolejnymi wymiarami i wszyscy ponownie wpadli w wir pracy.
Kiedy wszystkie listwy zostały już docięte i przypasowane, Wojciech poszedł z Romanem, aby je przykleić, zaś Aramowicz dostał zadanie wysprzątania na błysk pomieszczenia, gdzie dokonywali cięć ukośnicą.
Wszystkie ścinki wylądowały w workach, podobnie, jak zawartość odkurzacza, który zdążył się całkowicie zapełnić.
Kiedy Wiktor wyniósł wszystkie śmieci oraz maszyny do samochodu i skończył odkurzać kamienną posadzkę, połowa cokołów była już przyklejona. Na początku mężczyzna stał z rękami w kieszeniach, nie chcąc przeszkadzać kolegom, jednak szybko został zaangażowany do dociskania listew, aby równomiernie przylegały do ściany.
Gdy odjeżdżali sprzed domu Gumlewicza, Wiktor odczuwał większe zmęczenie niż zwykle. Było to zapewne spowodowane tym, że kiedy skończyli w końcu robotę, dochodziła dziewiętnasta. Zapadł się w siedzenie pasażera i cierpliwie czekał, aż silnik diesla się nagrzeje i w kabinie zrobi się cieplej.
Kiedy wyjeżdżali na trasę, oczy same zaczęły mu się kleić. Nim jednak zdążył przysnąć, telefon w jego kieszeni zawibrował krótko, dając znać o nadejściu wiadomości. Aramowicz, przekonany, że Alex do niego napisał, przeżył miłe zaskoczenie, kiedy zobaczył wiadomość od Sandry. Podała mu numer telefonu do prostytutki, o której rozmawiali. Pod spodem dopisała, aby nie robił niczego głupiego.
Wiktor uśmiechnął się pod nosem, kiedy przebiegł wzrokiem ostatnie słowa. Wyglądało na to, że Sandra jest jednak odrobinę zazdrosna. Nie chciało mu się wierzyć, że traktowała ich relację jako zwykłe interesy. To z pewnością było coś więcej.
###
Adam usiadł do biurka i włączył komputer. Zbliżała się dwudziesta pierwsza, a on wciąż nie mógł znaleźć czasu na trening. Jego mama wzięła dodatkowe zmiany w szpitalu. Nie widział jej już chyba trzeci dzień z rzędu. Kiedy wychodził do pracy, spała. Kiedy wracał, już jej nie było, bo jechała do szpitala. O jej obecności w domu świadczyły jedynie pozostawione kartki z zadaniami, których nie zdążyła wykonać. Tak więc kiedy Adam wracał z pracy, musiał robić zakupy, sprzątać, prać, zmywać, a nawet gotować.
Z pozoru proste czynności, o których wiedział, że są wykonywane na co dzień przez jego matkę, okazały się bardziej czasochłonne niż przypuszczał. Nim zjadł i obrobił się ze wszystkim, nastawał już wieczór.
Gdy tylko system operacyjny komputera zakończył rozruch, chłopak uruchomił trenażer, aby przejrzeć statystyki. Wiedział, że jest do tyłu z treningami, ale dopiero gdy zobaczył liczby i wykresy, uświadomił sobie, jak bardzo.
Włączył grę, pomimo, że ponownie nie zdoła wyrobić normy. Podświadoma myśl, że to, co robi, jest zupełnie jałowe, zaczęła przebijać się do jego świadomości coraz mocniej. Pasja, która niegdyś w nim płonęła żywym ogniem, zamieniła się w przymus, który bardziej go zniechęcał, niż motywował. Każdy kolejny trening był coraz bardziej wymuszony, coraz mniej istotny. Jego marzenie zaczęło się rozpadać.
Kiedy gra w końcu się uruchomiła, założył na głowę słuchawki i położył dłonie na klawiaturze. Przez długi moment trwał w bezruchu, walcząc z myślami. Był zmęczony. Tysiąc razy bardziej, niż spędzić kolejne dwie godziny przy komputerze, wolałby poczytać komiksy albo obejrzeć jakiś serial. Przecież i tak nie skończy zaczętego treningu...
Niespodziewana złość znalazła ujście w dłoni, która uderzyła wściekle w klawiaturę. Druga ręka zerwała słuchawki z głowy i cisnęła nimi przez drzwi na korytarz. Adam zerwał się z krzesła i zaczął okładać w bezsilności blat biurka zaciśniętymi w pięści rękami. Ogarniał go coraz większy szał. Coraz mocniejsze emocje targały nim na wszystkie strony. Z jego ust wydobył się nienaturalny ryk, jak u dzikiego zwierzęcia, które znalazło się w niespodziewanym potrzasku. Bezsilność przerodziła się w strach, który manifestował swoją obecność poprzez agresję. Adam wyładowywał ją na wszystkim, co znalazło się w jego zasięgu. Ciasny pokój jedynie spotęgował efekty. Po kilku intensywnych i wyczerpujących minutach niemal wszystko w pomieszczeniu było zdemolowane albo zrzucone na ziemię. Nawet rośliny, stojące w doniczkach na parapecie, leżały teraz wśród książek i płyt. Wszystko było usiane odłamkami i czarną drobną ziemią z rozbitych doniczek.
Adam siedział z rozciętą dłonią, oparty o łóżko i płakał. Nie z bólu. Nie wiedział nawet, że się skaleczył o żarówkę, kiedy strącał na ziemię lampkę nocną. Płakał, bo dotarło do niego, że jego marzenie nigdy się nie spełni. Nie będzie zawodowym graczem. Nie będzie należał do żadnej drużyny i nigdy nie wystartuje w żadnych zawodach.
Zasłonił twarz zakrwawioną dłonią i zawył ze strachu przed przyszłością, która go czeka. Nie zastanawiał się nigdy nad planem awaryjnym. Nie dopuszczał do świadomości, że jego zamiary mogą spalić na panewce.
Co teraz powinien zrobić?
Był za głupi na studia. Ledwo ukończył liceum, a gry komputerowe były tak naprawdę wszystkim, co znał. Gry i praca na stolarni. Ta sama praca, przez którą musiał odpuścić treningi.
Wszystko przez tę głupią robotę... Chociaż nie, nie przez pracę, ale przez Kaśkę. Przez tę tępą dzidę, która doprowadziła do tego wszystkiego. To ona była winna. Winna wszystkiemu, co go spotkało. Dobrze, że już nie żyła. Nie. Tak naprawdę Adam żałował, że nie żyła, bo nie mógł jej przez to sam zapierdolić. Tej głupiej samolubnej kurwy, przez którą tak cierpiał. To ona zniszczyła mu przyszłość. To przez nią będzie nikim do końca życia i nic nigdy nie osiągnie. Zaprzepaściła jego przyszłość i nic nie był w stanie na to poradzić. To on był ofiarą, nie ona.
Z ust chłopaka dobyło się pełne żałości wycie, odbijające się głucho od ścian pokoju, niczym piekielne echo jego losu. Zacisnął dłonie na twarzy, rozmazując krew po czole, nosie i policzkach. Dla niego to był już koniec dotychczasowego życia. Musiał się tylko odważyć.
###
Kosz na brudy ledwo się zamykał. Spod pokrywy wystawały różnokolorowe jęzory skarpet i nogawka spodni. Marcin planował pranie na jutro, ale smród bijący z kosza był już nie do zniesienia.
Mężczyzna zdjął pokrywę i zaczerpnął na raz pół zawartości szarego plastikowego pojemnika. Nie przejmując się zupełnie gatunkami materiałów i kolorami, wcisnął wszystko do bębna stojącej pod kuchennym blatem pralki. Zamknął drzwiczki, wsypał miarkę proszku do szuflady i uruchomił czterdziestominutowy program.
Kiedy bęben zaczął się w końcu leniwie obracać, Marcin wyjmował z mikrofalówki talerz z dwoma parującymi kawałkami wczorajszej pizzy. Z talerzem w jednej i butelką piwa w drugiej ręce poszedł do pokoju. Uprzątnął nieco blat małego dwuosobowego stołu i postawił na nim swoją kolację. Zajadał pizzę, popijał piwem i przeglądał po raz kolejny wydrukowane zdjęcia, rozłożone na stole. Przedstawiały wolnostojący pawilon handlowy. Wąskie drzwi wejściowe zwieńczone były żółtym napisem „Skup złota i srebra”. Inna fotografia przedstawiała drzwi z tyłu budynku. Jeszcze inna – ubranych na czarno konwojentów pod bronią, którzy przy nich stali.
Marcin posiadał już dosyć informacji, aby ułożyć szczegółowy plan działania. Wiedział, jak chce to zrobić, jednak wciąż nie był pewien, jakimi zasobami będzie dysponował.
Przeżuł duży kawałek ciasta z roztopionym serem, zapił łykiem piwa i przełknął.
Każdy z pomysłów, który mu wpadł do głowy, skrzętnie zapisywał i rozpatrywał pod kątem szansy powodzenia. Na chwilę obecną wiedział, że potrzebuje jeszcze dwóch ludzi i dwa kajaki. Wszystko mogło się jednak zmienić...
W kieszeni zawibrował mu telefon. Mężczyzna wytarł wilgotną od zimnej butelki piwa dłoń o t-shirt i sięgnął po smartfona. Wiadomość, którą otrzymał od Adriana była krótka: „Wchodzę w to”.
Marcin uśmiechnął się zadowolony. To bardzo przyspieszy całe przedsięwzięcie.
U mnie, jutro o 19:00 – odpisał i wysłał wiadomość.
„Teraz doprecyzowanie planu działania będzie kaszką z mleczkiem” – pomyślał i sięgnął po obszerną listę spisanych pomysłów i obserwacji.