- DUPEK -
− Proszę, proszę... Patrzcie kto wrócił. – Krystian wskazał rozklekotane renault, skręcające w bramę zakładu.
Samochód minął dostawczego fiata, na który właśnie ładowali towar i zatrzymał się wypełniając lukę między sąsiednimi autami.
Ledwo Wiktor zdążył wyjść z samochodu, Daniel gwizdnął na niego na palcach.
− Chodź i nam pomóż – zawołał.
Razem z kierowcą ładowali na pakę busa jakieś drewniane elementy.
Wiktor spojrzał na zegarek. Było za dziesięć siódma.
− Tylko się przebiorę − odparł.
Tym razem zabrał z domu ubrania robocze, grubą bluzę z kapturem i torbę z jedzeniem.
− Nie ma czasu – odparł zniecierpliwiony Daniel, tonem nie znoszącym sprzeciwu. – Dawaj. Marcin jedzie na Szczecin. Im szybciej wyjedzie, tym szybciej wróci.
Mężczyzna westchnął. Specjalnie przyjechał wcześniej, aby zdążyć zrobić sobie kubek gorącej kawy. Po wczorajszym dniu wszystko go bolało, a od tamtej pory nie miał jeszcze wolnej chwili, aby usiąść i odpocząć kilka minut. Rzucił na ziemię torby i ruszył do nowych kolegów.
Elementy, które chowali do samochodu, okazały się podłużnymi drewnianymi profilami, ponacinanymi co kilkanaście centymetrów.
− Co to jest? – zapytał Janka, kiedy podawał kierowcy kolejne powiązane streczem paczki.
− Stojak na wina – wyjaśnił chłopak, walcząc z grzywką, opadającą mu na oczy.
− Rozumiem, że Marcin zawiezie elementy, a montażyści je złożą.
− Chłopaki na montażu mają co robić – wtrącił się Daniel. – To nie jest budowa rakiety, Marcin poradzi sobie sam.
Wiktor spojrzał na kierowcę, który w milczeniu układał kolejne elementy na pace. Zaciśnięte zęby i ponura mina świadczyły, że nie jest tym pomysłem zachwycony.
Po dwudziestu minutach cały stojak znajdował się już w aucie, zabezpieczony pasami transportowymi i poprzekładany grubym filcowym materiałem.
− Tutaj masz klej i ściski. – Daniel wręczył kierowcy ciężki kuferek.
Marcin bez słowa wrzucił go pod fotel pasażera i odpalił silnik. Klekot zimnego diesla rozbrzmiał nad wyraz głośno.
− Zabrałeś klucz do bramy? – zapytał Krystian.
− Ta – burknął kierowca przez opuszczoną szybę i wrzucił bieg.
Fiat wytoczył się powoli z nierównego placu na ulicę i zniknął z pola widzenia. Przez dłuższą chwilę było jeszcze słychać oddalający się warkot wysłużonego silnika, po czym zaległa cisza.
− Przebierajcie się i chodźcie na warsztat – zakomenderował Daniel.
Wiktor podniósł z mokrego betonu swoje reklamówki i wszedł do pomieszczenia socjalnego za Jankiem i Adamem.
− To co, Marcin wróci dopiero jutro? – zapytał zdejmując buty.
− Coś ty – prychnął Janek. – Andrzej miałby płacić za nocleg? Wróci w środku nocy, odstawi samochód na plac i jutro rano będzie w robocie.
− Często zdarzają mu się takie wyjazdy?
− Jak to kierowcy. Problem polega na tym, że Andrzej informuje go bez wyprzedzenia – wyjaśnił Adam, zmieniając t-shirt. – Zadzwonił do niego wczoraj, dopiero o dziewiętnastej, aby powiedzieć o wyjeździe.
− Potem Marcin zadzwonił do Daniela, ten do Krystiana a Krystian do nas. – Janek wstawił wodę w czajniku elektrycznym. – Problem Kaśki zniknął, a Andrzej dalej nie potrafi nic zaplanować. – Pokręcił głową z niedowierzaniem.
− Ale dlaczego organizuje taki wyjazd na ostatnią chwilę? – Aramowicz nie był w stanie tego pojąć. – Przecież to pod samą granicą.
− Jesteśmy opóźnieni z każdym zleceniem, a Andrzej już nie ogarnia, które zamówienia zostały zrealizowane, a które nie. Kiedyś wysłał do klienta wezwanie do zapłaty, a gość w odpowiedzi pyta, gdzie jego schody, bo on chętnie zapłaci, ale nie ma za co – roześmiał się Adam.
− A co ma do tego jego zmarła żona?
− Kaśka?
− Ta kurwa była niezłym wrzodem na dupie – stwierdził bez ogródek chłopak.
Czajnik pełen bulgoczącego wrzątku zgasł. Janek wsypał do dwóch kubków trochę kawy rozpuszczalnej, po czym spojrzał pytająco na Wiktora. Ten skinął głową. Chłopak dostawił trzeci kubek.
− Aż tak mu bruździła? – Aramowicz czuł, że porusza newralgiczny temat.
− Kiedy postanowili, że będą się rozwodzić, to nawet nam ulżyło, bo przez kilka poprzedzających tygodni bez przerwy rzucali się sobie do gardeł. Nie szło się z nimi porozumieć w żadnej sprawie.
− O co tak się kłócili?
− O wszystko, jak to rozpadające się małżeństwo. – Janek podał mężczyźnie gorący kubek aromatycznej kawy. – Myśleliśmy, że w końcu będzie spokój.
− Ale...
Janek westchnął, nie bardzo wiedząc, od czego powinien zacząć. Usiadł przy stole i pochylił się nad parującym kubkiem.
− Musisz wiedzieć – zaczął − że cały teren firmy i budynki były własnością Kaśki, ale samo przedsiębiorstwo założył starszy brat Andrzeja.
− Więc Andrzej nie jest właścicielem, tylko je prowadzi?
Chłopak zaprzeczył.
− Kiedy Waldemar przeszedł na emeryturę, przepisał firmę na niego. Andrzej w zamian wypłaca mu pięć tysi miesięcznie.
− Okej... – Wiktor upił łyk kawy. Była trochę przesłodzona. – A co miała do tego jego żona?
− Kiedy przestała pojawiać się w pracy, Andrzej zatrudnił na jej miejsce kochankę.
− Kaśka błyskawicznie się o niej dowiedziała. Zaczęła szantażować Andrzeja, że jeśli nie będzie jej płacił trzydziestu tysięcy miesięcznie, pójdzie z tym do sądu i puści go w skarpetkach – wyjaśnił Adam.
− A dlaczego tak nie zrobiła? – zdziwił się Wiktor. – Przecież ten zakład jest wart na pewno dużo więcej.
− Zgadza się – przyznał Adam. – Ale ona nie miała bladego pojęcia o stolarce czy prowadzeniu firmy. Bała się, że zostanie z zakładem stolarskim w trakcie realizacji licznych zamówień, którym nie podoła, i będzie zmuszona wypłacić klientom kosmiczne kary za niedotrzymanie umów. Wolała dostawać regularnie trzydzieści patyków – wytłumaczył. – Została najemcą.
− Też niemała kwota – zauważył Janek.
Aramowicz pokiwał głową na znak, że się zgadza. Komu nie trzeba było takich pieniędzy?
− Dla Andrzeja oznaczało to być albo nie być. Aby wycisnąć taki hajs z przedsiębiorstwa jak to, zaczął podpisywać umowę za umową. Tutaj schody, tam zabudowy, kolejne schody z barierką, jeden regał, drugi regał, drzwi... – Janek pokręcił głową zrezygnowany. – Sam zaczął się w tym wszystkim gubić.
− Przed tym ich rozwodem były pieniądze na pokaźne premie, na inwestycje, na nowe auta... Potem nawet my musieliśmy zacząć dopominać się o wypłaty. – Adam zrobił ponurą minę. Upił łyk kawy, ale nie poprawiła mu humoru. – Teraz, gdy nie ma już tej pindy, myślałem, że wszystko wróci do normy, a tutaj nic się nie zmienia – powiedział poruszony.
Zapadła cisza. Nie trwała jednak długo, bo do pomieszczenia wparował Daniel Karaś.
− Długo mam jeszcze na was czekać? – zapytał, po czym stanął jak wryty, widząc, że siedzą przy stole. – To jest, kurwa, kawiarnia czy stolarnia? – Żyłka na skroni uwydatniła mu się niebezpiecznie. – Chyba się wam godziny pojebały, to nie czas przerwy. Jaki ty, kurwa, dajesz przykład nowemu? – zwrócił się do Janka. – Za minutę widzę was wszystkich na hali – powiedział i wyszedł.
Janek spojrzał po wszystkich i westchnął teatralnie.
− Chodźcie. – Wstał od stołu.
− Przecież zacząłem wam pomagać jeszcze przed siódmą – obruszył się Wiktor.
− Nam nie musisz mówić, przyjechaliśmy o wpół do – powiedział smętnie Adam. – Ale Daniel nagada Andrzejowi, że zamiast pracować pijemy kawę i poleci nam po wypłacie.
Aramowicz wybałuszył oczy w niewypowiedzianym zdumieniu.
− Przecież są kamery. Na placu widziałem co najmniej dwie. Na pewno zarejestrowały, o której przyjechaliście i o której skończyliśmy załadunek.
Adam machnął ręką, aby Wiktor sobie darował. Uśmiechał się przy tym gorzko.
− Monitoring od dawna nie działa – powiedział. – A Daniel już niejednemu narobił w papiery swoimi kłamstwami.
− A mogę chociaż dopić kawę? – zapytał zrezygnowany mężczyzna.
− Sam słyszałeś, za minutę mamy być na hali.
Nie minęło nawet dwanaście godzin, przepracowanych z Danielem, a Wiktor już za nim nie przepadał. Mężczyzna był bardzo sumienny, ale tylko cudzym kosztem. Wymagał od reszty, aby pracowali jak naoliwiony mechanizm, podczas gdy sam działał własnym rytmem.
„Ja jestem koordynatorem” – parodiowali go Janek z Adamem.
Faktem było, że najwyraźniej Daniel przejmował się realizacją zamówień bardziej niż Andrzej, którego interesowało tylko to, aby pieniądze od klientów spływały na czas. Niby naturalna kolej rzeczy, ale w tym przypadku Daniel Karaś był niczym nadzorca, stojący z biczem.
− Długo jeszcze będziesz się z tym pierdolił? – niecierpliwił się, kiedy Adam odczepiał pełne worki z odciągu.
Janek czekał już obok z nowymi na podmianę, a Krystian stał za Danielem z zagadkowym uśmiechem.
− Opróżnić je na dworze? – zapytał chłopak, wyciągając ostatni worek z maszyny.
− A gdzie chcesz je opróżniać, u siebie w domu? – zadrwił Karaś. – Jak już skończycie, bierzcie się za rozładowanie gazowni.
− Ale zaraz będzie przerwa – zaprotestował nieśmiało Adam.
− To po przerwie. – Daniel przewrócił oczami i jak tylko Janek założył puste worki do wyciągu, włączył ponownie grubościówkę. Ta, drąc się wniebogłosy, znowu zaczęła rzygać trociną.
Adam skinął na Wiktora i dźwigając razem ciężkie worki, wyszli z hali.
− Nie wiesz, kiedy przyjedzie Andrzej? – zapytał Wiktor, kiedy wracali po opróżnieniu ich z trociny.
− Nie mam pojęcia. – Chłopak chwycił za klamkę drzwi od warsztatu, jednak w tym samym momencie usłyszeli zgrzyt zamka.
− Zamykam na przerwę. Idźcie dookoła – dobiegł zza drzwi przytłumiony głos Karasia.
− Dupek – warknął Adam i ruszyli przez plac do drugiego wejścia.
W trakcie przerwy Wiktor zrozumiał, że nie trafił do normalnego zakładu pracy. Bardziej mu to przypominało zakład zamknięty – Janek, w przerwie między kęsami grzanek z serem, katował aplikację do nauki języków, powtarzając co rusz za lektorem niezrozumiałe dla nikogo poza nim słowa po niemiecku, Daniel oglądał na telefonie kompilację poświęconą amerykańskim samochodom, co chwila podgłaśniając, aby zagłuszyć niemiecki szwargot, Adam, zamiast jeść, siedział z nosem w smartfonie, przebierając gorączkowo palcami po ekranie, aby ludzik w grze przedostał się przez tor przeszkód, a Krystian przeglądał coś na ekranie telefonu, chichocząc co chwila, tak że okruszki jedzonych kanapek spadały mu na polarową bluzę. Nikt nie prowadził rozmowy, każdy był zajęty własnym smartfonem.
− A w wolnym czasie co porabiasz? – Aramowicz zarzucił sobie na bark stos czterech desek.
Po przesiedzeniu w bezruchu pół godziny i wyjściu na zewnątrz, zrobiło mu się wyjątkowo zimno. Odmówił więc propozycji Adama, aby we dwóch nosili jedne deski. Chciał się rozgrzać.
− Gram w gry – odparł chłopak.
− W gry? Jakie? – zapytał, kiedy Adam również złapał parę desek i ruszyli w stronę hali.
− Strzelanki, ale też strategia.
− Jakieś tytuły?
− Blood honor, Team 9, Exodus... – zaczął wyliczać.
− Nie znam – przyznał się mężczyzna, kiedy chłopak skończył w końcu wyliczankę i opuścili względnie ciepły warsztat.
− Ani jednej? – zdumiał się. Co najmniej połowa tytułów, które wymienił miała premierę w tym roku.
Wiktor pokręcił głową, nieco zawstydzony własną niewiedzą.
− Wolę klasyki, jak: Time to headshot czy True dragon.
− To starocie – obruszył się Adam.
− Mam za to kumpla, który zapewne gra w to samo, co ty. Bierze udział w jakichś zawodach komputerowych i grają całą drużyną. Raz zajęli nawet drugie miejsce. – Adam słuchał z wyraźnym zainteresowaniem. – Na kilka miesięcy przed zawodami nie ma go dla całego świata, bo trenuje. Rozumiesz? – roześmiał się.
− Ilu mają sponsorów?
− A wiesz, że nie mam pojęcia – przyznał po chwili namysłu Aramowicz. – Ale wiem, że mają jakichś, bo co rusz mi się chwali, że dostał fotel gamingowy, albo monitor. Nawet są jakieś suplementy diety dla takich „zawodników”. – Ponownie wybuchnął śmiechem i zarzucił na ramię kolejny pakiet desek. – Bo oni już to uznają za sport.
− Próbowałem kilka razy dostać się do takiej drużyny – wyznał chłopak niewzruszony.
− Naprawdę? – Mężczyzna obrócił się zaskoczony tak gwałtownie, że deski, które trzymał niemal mu się wyślizgnęły.
− Jasne, przecież to jest zajebista robota. Sponsorzy dbają, aby niczego ci nie brakowało, a ty sobie grasz. – Uśmiechnął się na samą myśl o takim stanie rzeczy.
− Czy ja wiem... Pół życia siedzisz przykuty do ekranu i tylko klikasz i stukasz w klawiaturę – stwierdził. Po chwili jednak uświadomił sobie, że współcześnie mnóstwo branż się na tym opiera.
− No i co w tym złego? To na pewno lepsze, niż robota tutaj. Co ja potem będę robił? – zapytał z kwaśnym uśmiechem. – Całe życie nosił deski?
− Nie, no z pewnością są w tej firmie jakieś ścieżki rozwoju – stwierdził Wiktor po krótkim namyśle.
− Może i by były, gdyby znalazł się czas na naukę nowych rzeczy i Daniel kogokolwiek by do nich dopuścił.
− Nie rozumiem. – Wiktor otworzył drzwi i puścił Adama przodem.
− Zaraz ci to wyjaśnię – powiedział przyciszonym głosem i wszedł do środka. – Daniel z niewiadomych przyczyn nie pozwala nikomu, no może z wyjątkiem Krystiana, wychodzić z inicjatywą i działać samodzielnie – wytłumaczył, kiedy znowu znaleźli się na zewnątrz. – Traktuje nas jak parobków, do których należą najgorsze zajęcia – przynieś, podaj, pozamiataj.
− Może zależy mu, aby robota była wykonana, jak należy. W myśl zasady: „chcesz coś zrobić dobrze, zrób to sam”.
− Może tak, ale w ten sposób niczego się nie nauczymy, bo nie pozwala nam popełniać błędów. Nawet grając w grę, uczysz się na błędach – stwierdził głosem, jakby to była prawda objawiona. – Poza tym – kontynuował – jak jego zabraknie, to kto przejmie jego obowiązki?
Aramowicz przyznał mu w duchu rację. Nie myli się ten, kto nic nie robi. A kto nic nie robi, ten się nie rozwija. Faktycznie, jeśli Daniel poszedłby na zwolnienie lekarskie, Andrzej miałby poważny problem.
− Mówiłeś, że starałeś się dostać do takiej drużyny komputerowej – zmienił nagle temat. – Dlaczego przestałeś, skoro to twoje marzenie? – zapytał.
− Nie mam kiedy trenować – wyznał. – Jeszcze na początku, jak się tutaj zatrudniałem, było w miarę spokojnie. Po powrocie do domu siadałem przed kompem i maglowałem grę za grą. Potem Andrzej zaczął podpisywać umowę za umową i zamówienia zaczęły się piętrzyć. Danielowi palma odbiła i gania nas bez chwili wytchnienia. Kiedy wracam do domu, jestem padnięty i nie mam siły siedzieć za długo przed kompem – powiedział rozeźlony. – Myślałem, że po śmierci Kaśki sytuacja jakoś się uspokoi, ale nic się nie zmienia. Dalej spływają kolejne zamówienia, których nie jesteśmy w stanie przerobić.
− Rozumiem... – Wiktor pokiwał głową. – Wygląda na to, że wpakowałem się w niezłe bagno – wyznał po chwili z niewyraźnym uśmiechem.
− Przyzwyczaisz się.
Kiedy wszystkie deski trafiły już z gazowni do warsztatu, Daniel pobudził się niezdrowo.
− Kurwa mać – przeklął, zaglądając do pięciolitrowego wiadra z klejem. – Za chwilę klej nam się skończy... Marcin pojechał na Szczecin, a klej kto nam wyczaruje? Niech ten Andrzej przyjeżdża, bo co będziemy robić bez kleju?
− A przyjedzie w ogóle dzisiaj? – zapytał Wiktor. – Chciałbym w końcu podpisać umowę...
− Chuj z twoją umową, jak nie będziemy mieli co robić – stwierdził z miną, świadczącą, że ma głęboko w dupie, czy Aramowicz cokolwiek podpisze.
− Powinien przyjechać – powiedział Krystian. – W końcu wisi nam pieniądze.
− To akurat jest dla niego bardzo dobry powód, aby nie przyjeżdżał – zauważył Janek i zatrząsł się ze śmiechu.
− Zamiast gadać głupoty, to weźcie się z Adamem i posegregujcie deski. Sparujcie je ze sobą kolorystycznie – polecił Karaś. – A ty, Krystian, weź nowego i przebierzcie tamtą stertę materiału. – Wskazał na piętrzący się na palecie stos. – Wybierzcie stamtąd jak najwięcej obłogów z prostym słojem.
Matuszak bez słowa klepnął Wiktora w ramię i powiódł ze sobą w głąb pomieszczenia.
Podczas gdy we dwóch podawali sobie kolejne partie dębowych obłogów, Daniel krążył jak rekin, strofując bez przerwy chłopaków.
− Co właściwie teraz robimy? – Wiktor spojrzał pytająco na Krystiana.
Ten siłował się właśnie z rządkiem materiału, przygniecionym przez ciężki klejony blat, więc chwilę trwało nim udzielił odpowiedzi.
− Segregujemy deski – roześmiał się. – Pytasz o zlecenie?
− No.. tak.
− Mówiąc szczerze, to ja już nawet nie wiem – przyznał zmęczonym głosem. – Daniel rozmawia z Andrzejem i jest na bieżąco. Z tego, co mi wiadomo, to ogólnie mamy do zrobienia co najmniej trzy biegi schodów, regał, łóżko z wezgłowiem, pięć skrzydeł drzwi, jakieś 80 metrów bieżących dębowych cokołów, altankę, dwie pergole i biurko gabinetowe – skończył wyliczać. – Ze wszystkim jesteśmy rzecz jasna opóźnieni, więc Andrzej gra na czas. – Podważył blat listewką i wyszarpnął spod spodu kilka desek, zrzucając przy okazji jakieś drewniane elementy na ziemię.
− Kurwa, co tam się dzieje? – zawołał Daniel z końca hali.
− Nic mi nie jest – uspokoił go Krystian, ale Karaś zrobił identyczną minę, jak wtedy, kiedy Wiktor wspomniał o swojej umowie.
− Co znaczy, że gra na czas? – Mężczyzna odebrał kilka obłogów i oparł je o najbliższą maszynę.
− Nie odbiera telefonów, nie odpisuje na maile, unika spotkań z klientami...
− W jaki sposób unika? Ukrywa się? – zapytał rozbawiony Aramowicz.
− Częściej po prostu ucieka z firmy. Potrafi wyjść przez okno, po drugiej stronie budynku i dać dyla przez pola i łąki. Potem odbiera telefon od klienta i zgodnie z prawdą mówi, że nie ma go w firmie i nie może teraz rozmawiać.
− Żartujesz sobie? – Wiktor uśmiechnął się szeroko.
− Sam się przekonasz.
− Ale dlaczego ze wszystkim jesteście opóźnieni? – zapytał po chwili. – Przecież firma funkcjonuje normalnie, wy też roboty się nie boicie...
− Żona szefa strasznie namieszała, kiedy postanowili wziąć rozwód. Co oni tutaj odstawiali, to głowa mała. Policja przyjeżdżała średnio raz w tygodniu, wzywana przez jedno albo przez drugie. Potem stanęło na tym, że Andrzej płacił Kaśce za wynajem budynków, bo cały teren należał do niej. Firma z kolei jest własnością jego i Andrzej się bał, że zacznie mu coś stąd wynosić. Płacił jej podobno trzydzieści patyków za wynajem.
Wiktor gwizdnął przeciągle.
− Niezła sumka – stwierdził.
− No właśnie. Andrzej z jednej strony musiał jej płacić, a z drugiej zaczął sobie układać życie z Joanną. Wiesz jak to jest... Randki, prezenty...
Aramowicz przytaknął. Do dzisiaj pamiętał swoją pierwszą miłość w liceum, która go zostawiła, jak tylko wyprztykał się z całych oszczędności, aby tylko ją zadowolić.
− Na nasze nieszczęście językiem miłości zarówno Andrzeja, jak i Joanny są pieniądze. – Krystian potarł palcami o palce, jakby liczył plik gotówki.
− Co przez to rozumiesz?
− Dla nas jest normalką kupić dziewczynie kwiaty, zaprosić na kawę, do kina... Andrzej natomiast zabiera ją na zakupy do Louis Vuitton. My na randkę wydajemy dwie, trzy stówy, a on pięć, osiem koła. Rozumiesz?
Wiktor uniósł brwi tak wysoko, że Krystian aż się roześmiał.
− Uważaj, bo ci oczy wypadną.
− To dlatego jeszcze wam nie dał wypłat? – zapytał. Teraz wszystko układało się w logiczną całość.
− No. Za duże „koszta”, abyśmy dostawali pieniądze na czas.
− Ale przecież bez was nie będzie zarabiał. – Aramowiczowi nie bardzo mieściło się w głowie takie zachowanie. – Powinniście wszyscy złożyć wypowiedzenia i...
− Zgadza się. – Przytaknął, nim mężczyzna zdążył dokończyć. − Ja to wiem, Janek z Adamem to wiedzą, Marcin to wie, nawet ty to wiesz. Tylko co z tego, skoro Daniel niezależnie od sytuacji stoi murem za Andrzejem? – Krystian podał ostatnie deski i wyprostował się, trzymając się za lędźwia. Po chwili coś mu strzeliło w kręgosłupie i swobodnie już podszedł do poopieranych obłogów. – Będę teraz wybierał te z prostym słojem, a resztę odkładaj z powrotem na paletę – polecił.
Wiktor skinął, że rozumie i stanął na miejscu Krystiana.
− Dlaczego właściwie tak broni Andrzeja, skoro to przez niego są takie obsuwy? – zapytał. – Na pierwszy rzut oka widać, że jest znerwicowany przez natłok pracy.
− Wiesz, znam Daniela ponad siedem lat. Zatrudniliśmy się niemal w tym samym czasie. Jedyne, co mogę powiedzieć, to że nigdy nie był łatwym człowiekiem. Nie wiem, czy został tak wychowany czy to cecha wrodzona, ale on myśli tylko o sobie. Nie przejmuje się niczym, o ile w jakiś sposób nie dotyka to jego.
− Chcesz powiedzieć, że dąży po trupach do celu? – zapytał Wiktor, równając dopiero co ułożony słupek na palecie.
− Brutalnie to określiłeś, ale coś w tym jest – przyznał Krystian. – Kiedy się tutaj zatrudniłem, był taki gość, Artur, który nadzorował zamówienia. Rozmawiał z klientami, ustalał szczegóły i priorytetował roboty na warsztacie. Pracował w biurze. Obsługiwał nasz system zamówień i rozliczeń. Drukował projekty i tym podobne. To były jeszcze czasy, kiedy pracował z nami Waldemar, starszy brat Andrzeja.
− Ten, co założył tę firmę?
− No, dokładnie. Widzę, że już o nim słyszałeś. – Pokiwał głową z uznaniem. − Kiedy się tutaj zatrudniłem, hala wyglądała zupełnie inaczej – były niezmienne stanowiska maszyn, a każdy pracownik miał jakąś specjalizację. Daniel, chcąc się wybić jak najwyżej, zaczął bez mydła włazić w dupę Waldemarowi. Temu to bardzo odpowiadało, bo całe życie przepracował w stolarce i uważał się za eksperta w tej dziedzinie. Uwielbiał więc uznanie i poklask. Kiedy Daniel poczuł się wystarczająco pewnie, postanowił wygryźć Artura. Przeszkadzało mu, że jest ktoś na stanowisku wyżej i pomimo że tkwi w dupie Waldemara po same pięty, musi się go słuchać. Chciał go wysiudać ze stanowiska, ale nie miał za grosz kwalifikacji, aby zająć jego miejsce na drabinie kariery. Postanowił więc odpiłować szczeble nad sobą, aby drabina kończyła się tam, gdzie on – wyjaśnił.
− W jaki sposób? – Wiktor nie bardzo potrafił sobie zobrazować słów mężczyzny.
− Daniel zaczął wiercić Waldemarowi dziurę w brzuchu, aby pozbył się Artura. Chciał zlikwidować jego stanowisko udowadniając, że jest zbędne, bo on na hali lepiej się we wszystkim orientuje, a drukować plany i rozmawiać z klientami może Andrzej, który i tak poniekąd to robił. – Krystian podał Wiktorowi kolejną partię obłogów do odłożenia na paletę. − Nie trwało to długo. Kiedy Daniel wyliczył, ile firma zaoszczędzi na pozbyciu się stanowiska Artura, Waldemar poszedł do Andrzeja, aby przeforsować ten pomysł. Tydzień później Artura już nie było, a Daniel dostał pokaźną podwyżkę. To zraziło do niego większość chłopaków, choć już przedtem za nim nie przepadali. Zaczęły się zgrzyty personalne, które Daniel rozwiązywał w sposób ostateczny, wymyślając niestworzone historie. A to ktoś chciał ukraść kawałek hebanu, a to ktoś miał być szpiegiem przemysłowym... Odchodzili albo byli zwalniani jeden po drugim, aż w robocie zostaliśmy we trójkę. Daniel zdążył już zarabiać dwa razy lepiej ode mnie, jednak nie przewidział, że Waldemar, który jest cholerykiem i lubił się wyładowywać na innych, nie będzie miał na kim ulżyć swoim frustracjom. Zaczął więc cisnąć się z Danielem, który był wściekły, że to na nim się skupia Waldemar, a nie na mnie. Ten słusznie zauważył, że to Karaś jest liderem na warsztacie i za takie pieniądze, jakie bierze, on odpowiada za jakość pracy. Atmosfera zagęszczała się z tygodnia na tydzień. Nie minęły dwa miesiące, kiedy Waldemar osiągnął wiek emerytalny. Daniel tylko na to czekał. Zaczął bezczelnie, przy Andrzeju, wytykać Waldemarowi błędy i prowokować go do awantur. Kilka tygodni później Andrzej przeprowadził poważną rozmowę z bratem o jego wieku i korzyści dla firmy. Zostaliśmy sami. Waldemar przeszedł na emeryturę, a Daniel dowodził warsztatem samodzielnie. Mówiąc szczerze – powiedział po chwili przyciszonym głosem – byłem przerażony wizją pracy z Danielem sam na sam i też planowałem się zwolnić, ale nagle zmienił się nie do poznania. Wyluzował, złapał dystans i na spokojnie klepaliśmy sobie robotę za robotą. Byliśmy tak zgrani, że wydajność pracy mieliśmy za czterech pracowników. No, a potem, to już słyszałeś, co się wydarzyło.
− To dlatego mu tak...
− Odbiło? – dokończył Krystian. – Myślę, że Daniel woli samemu kontrolować niż być kontrolowanym. Od momentu, jak stracił wpływ na to, co się dzieje w firmie, czuje się zagrożony. – Mężczyzna podał Wiktorowi kolejne deski, które miały wrócić na paletę.
Minuty mijały, a Krystian przebierał obłogi niczym brakarz i odkładał na bok te, które jego zdaniem miały na tyle prosty słój, że się nadawały.
W pewnym momencie, nie wiadomo skąd, pojawił się obok Daniel. Musiał stać tam już dłuższą chwilę, bo śledził krytycznym wzrokiem każdy ich ruch. Nagle przepchnął Krystiana bez pardonu na bok i sam zaczął przeglądać odłożone deski.
− Ty jesteś jakiś ślepy? – zapytał. – To się nie nadaje – odstawił obłóg na bok – to też, to też... Może powinieneś sobie przetrzeć okulary? – zadrwił.
− O co ci chodzi? – Krystian, poruszony nagłą krytyką i formą, w jakiej Daniel jej udzielał, cały się spiął.
− To ty tyle lat już tutaj pracujesz i nie wiesz? – Karaś obrzucił mężczyznę pogardliwym spojrzeniem. – Nie widzisz tych sęków? – Wskazał na ciemnobrązowe kropki na kilku obłogach.
− Mówiłeś tylko o prostym słoju, nie wspominałeś, że...
− To chyba oczywiste – przerwał mu Karaś. – Nie dość, że pierdolicie się z tym niemiłosiernie długo, to w dodatku dokładacie nam roboty, robiąc to źle. Ty jesteś jakiś pierdolnięty?
Pytanie to było kroplą, która przelała czarę gniewu. W Krystianie w ułamku sekundy zaszła niepokojąca zmiana. Cały zesztywniał, a wargi, które zacisnął, zsiniały na całej szerokości.
− Co powiedziałeś? – zapytał, zaciskając pięści.
− Jesteś jakiś pojebany, że po tylu latach nie potrafisz wykonać najprostszej czynności bez błędu – stwierdził wyniośle.
Krystian porwał opartą o stos desek listewkę, i uderzył nią wściekle o oparte obłogi.
− Ja jestem pojebany? – zapytał zimnym tonem i jeszcze raz trzasnął o dębowe deski. – To tobie się nic nie podoba! – wybuchł. – Przypierdalasz się do każdego, a sam jesteś święty, tak?
− Uspokój się – wydukał wystraszony Karaś, zapierając się plecami o maszynę.
Wiktor jeszcze nie widział, aby kogoś tak się bał.
− Ja mam się uspokoić? To ty się, kurwa, uspokój, bo ktoś ci kiedyś zapierdoli i w mig nauczysz się szacunku do drugiego człowieka. Pierdolę taką robotę! – Krystian cisnął listewkę pod nogi poważnie już wystraszonego Daniela i wyszedł z hali, trzaskając drzwiami.
Mężczyzna stał wciąż skulony, z czołem zroszonym potem, po czym spojrzał na Wiktora i zapytał:
− Widziałeś, jak prawie mnie uderzył?
− Nic nie widziałem – odparł nonszalancko Wiktor, spoglądając z satysfakcją w ciągle rozszerzone ze strachu oczy Daniela.
Reszta dnia upłynęła spokojniej. Krystian, jak tylko ochłonął, wrócił do warsztatu, a Daniel przestał się czepiać byle czego i skupił się na klejeniu blatów.
Aramowicz z ciekawością przyglądał się procesom, przez które musiały przejść obłogi, zanim wylądowały przytulone do siebie w zwornicach. Biały klej kapał na posadzkę, wyciskany przez potężne śruby, którymi ściskane były blaty, a same deski aż trzeszczały. Czas klejenia jednej partii nie przekraczał dwudziestu pięciu minut, w trakcie których Daniel upewniał się, że chłopaki na pewno mają jakieś zajęcie.
Kiedy nadszedł fajrant, Daniel oświadczył, że zostanie jeszcze godzinę, albo dwie i poklei więcej blatów, bo dzieciaki odbiera z przedszkola żona.
Janek z Adamem spojrzeli po sobie, jakby to nie była dla nich żadna nowość, a Krystian bez słowa poszedł się przebrać.
Kiedy Wiktor wsiadał do samochodu, był zmęczony nie tylko fizycznie ale i psychicznie. Andrzej nie pojawił się tego dnia w firmie i ponownie mężczyzna nie miał możliwości dowiedzieć się nawet, na jakich warunkach jest zatrudniony. Zastanawiał się, czy nie traci tutaj czasu.