Śmierć pod gruszą

Mrok zimnego listopadowego poranka był gęsty jak smoła. Grobową ciszę opuszczonej ulicy zakłócały pojedyncze krople siąpiącego z grubych powałów chmur deszczu. Większą część miasta, zmęczoną swobodą wolnego od pracy weekendu, wciąż dzierżył we władaniu sen.

Dochodziła szósta rano, kiedy spokój ulicy zakłócił narastający warkot silnika. Promienie reflektorów rozświetliły mokry od kałuż asfalt i zatrzymały się przed metalową bramą zakładu stolarskiego. Panująca na placu ciemność w oka mgnieniu została przeobrażona w nieregularne klinowate strzępy światła. Czujne kocie oczy jarzące się naprzeciwko, czmychnęły bezgłośnie w zarośla. Wycieraczki zaskrzypiały cicho na przedniej szybie auta i drzwi otworzyły się ospale, jakby niechętnie. Z samochodu wyłonił się młody mężczyzna w skórzanej kurtce, podzwaniając kluczami do bramy. Ich brzęk i rytmiczny warkot silnika tworzyły dobrze mu znany duet: dżingiel rozpoczynający każdy kolejny dzień pracy. Osłonięte rękawiczkami ręce wymacały w półmroku masywną kłódkę i wsunęły klucz w otwór zamka. Mechanizm ustąpił bez problemu.

Skrzydła bramy rozwarły się niczym ramiona zapraszające do wkroczenia na teren firmy stolarskiej Pod Gruszą Sp. z o.o. Drzwi auta trzasnęły smętnie i toyota wtoczyła się wolno na plac, zajmując swoje miejsce parkingowe.

Krystian Matuszak zamknął samochód i otworzył drzwi wejściowe. Odruchowo podszedł do klawiatury systemu alarmowego, jednak przez zaspany umysł przebiło się wspomnienie o awarii, której jeszcze nie naprawiono. Przeszedł ciemnym korytarzem i wszedł do pomieszczenia socjalnego. Zapalił światło i położył na blacie stołu torbę z jedzeniem. Wstawił wodę w czajniku elektrycznym i przebrał się w robocze ubranie. Spojrzał na zegarek. Było dziewięć minut po szóstej. Mężczyzna wsypał do kubka w kolorowe romby dwie łyżeczki kawy, jedną cukru i zalał wrzątkiem. Aromat rozpuszczonego granulatu rozniósł się po całym pomieszczeniu.

Usiadł wygodnie na wysłużonym krześle i przytulił gorący kubek do przemarzniętych dłoni. W ciągu kilku ostatnich tygodni schudł bardziej, niżby sobie tego życzył. Trwał tak przez dłuższą chwilę, wsłuchując się w krople deszczu dzwoniące o metalowe parapety za oknem. W końcu wydobył z kieszeni smartfon i uruchomił podcast, którego zaczął słuchać w piątek.

„Co zatem powstrzymuje cię przed zmianą pracy?” – rozbrzmiał z głośnika pobudzony męski głos. – „Stagnacja? Przywiązanie? Strefa komfortu? Strach?”. – Krystian zastanowił się przez chwilę, po czym upił łyk czarnej aromatycznej kawy.

Czas płynął nieubłaganie, tak samo jak męski głos ze smartfona, udowadniający mężczyźnie, że tylko on ma wpływ na swoje życie i to jak nim pokieruje.

Kwadrans przed siódmą mrok za oknami przecięły światła reflektorów samochodowych. Wyraźnie słyszalne bulgotanie silnika − widlastej ósemki − oznajmiło przybycie Daniela Karasia.

Krystian zgasił podcast i stanął przed drzwiami na baczność. Gdy tylko się otworzyły, wyprężył się i zasalutował.

− Dzień dobry, panie kierowniku – zawołał po wojskowemu.

Mężczyzna stanął jak wryty i chwilę mu zajęło, nim pojął żart kolegi.

Kiedy ubiegał się o kredyt na pickupa, potrzebował większych zarobków. Andrzej Grusza, właściciel firmy, wypisał mu nową umowę na stanowisko kierownika zmiany. Zwiększył mu wynagrodzenie na umowie, ale Daniel i tak musiał przez kilka miesięcy zwracać mu różnicę, aby pokryć wyższe koszty wynagrodzenia. Jak tylko dostał kredyt, wszystko wróciło do normy: najniższa krajowa na umowie, a reszta pod stołem.

− Siema. – Usta rozciągnęły mu się w uśmiechu, okolonym kilkudniowym zarostem. Wyciągnął rękę na powitanie i wszedł do środka.

Daniel był młodszy od Krystiana a mimo to wyglądał na bardziej zmęczonego życiem. Podkrążone oczy i zmierzwione włosy sugerowały długą noc i ciężki poranek.

− Nie wyglądasz najlepiej – zauważył Krystian, dopijając kawę. – Znowu młody dał ci w kość?

− Daj spokój. – Daniel machnął ręką zrezygnowany. – Dzisiaj Basia dała mi wycisk. Karol był wyjątkowo spokojny. Ona z kolei nie założy rajstop ani czapki i już. Nie pójdzie do przedszkola i nie zje śniadania. Możesz stawać na głowie, ale jej nie przekonasz. Od piątej rano uwijam się przy nich, aby ich wyprawić do tego cholernego przedszkola, ale dzieciaki nie znają litości. Zobaczysz, jak dorobisz się swoich – skwitował, gdy tylko dostrzegł rozbawioną minę kolegi.

− I co zrobiłeś?

− Skończyło się na krzykach i rękoczynach. Już nie mogę się doczekać, kiedy ich odbiorę z przedszkola – skrzywił się.

Daniel skończył zmieniać ubranie i sprawdził godzinę. Przeczesał dłonią potargane włosy i podszedł do lustra nad umywalką.

− Kurwa, wyglądam jak menel – stwierdził i zaczął przygładzać na mokro fryzurę.

− Raczej jak ojciec dwójki aniołków – zaśmiał się Krystian. Odpowiedziała mu ponura cisza. – Janek do mnie pisał w niedzielę, że go dziś nie będzie – zmienił temat.

− Wiem, do mnie też pisał. Pewnie znowu na dołek trafił.

− Może. Fakt, że prowadzi bujny tryb życia...

Drzwi wejściowe trzasnęły i po chwili wszedł niski i tęgi chłopak w okularach.

− No, kurwa, nie wierzę... – zawołał Daniel. – To chyba twoje pierwsze niespóźnienie w tym miesiącu – stwierdził przyglądając się w odbiciu lustra przemoczonemu do suchej nitki koledze.

− Cześć – Adam przywitał się na odczepnego i zaczął zdejmować buty.

− Jak tam weekend? – zapytał Krystian, widząc naburmuszoną minę młodszego o całą dekadę kolegi.

− A weź, daj spokój... – Adam uciął rozmowę.

Matuszak uniósł dłonie w geście poddania.

− Okej, już sobie stąd idę – stwierdził i wyszedł na korytarz.

Przeciął go i stanął przed drzwiami z przymocowaną tabliczką głoszącą, że do środka mają wstęp tylko osoby upoważnione. Przekręcił klucz w zamku i przekroczył próg. Natychmiast ogarnął go ziąb niewiele mniejszy niż na dworze. Wymacał po ciemku włącznik światła i mrok rozstąpił się pod naporem dwudziestu jarzeniówek. 

Hala w której się znalazł była ogromna. Wszędzie stały, symetryczne, bądź nie, bryły masywnych maszyn do obróbki drewna, wciśnięte między sterty desek i niedokończonych zamówień, które oczekiwały na kolejny telefon z pretensjami klienta, aby otrzymać status priorytetu.

Krystian spojrzał w kąt pomieszczenia, gdzie stały oparte kantówki dębowe. Rozciągała się pod nimi sporych rozmiarów kałuża. Woda z dziurawego dachu przeciekała i spływała po ścianie licznymi wąskimi strużkami, kilkanaście centymetrów od rozdzielni elektrycznej.

Mężczyzna upewnił się, że skrzynka z trupią czaszką na drzwiczkach pozostała sucha i skierował się do pomieszczenia w kącie hali. Znajdował się tam piec z płaszczem wodnym, od którego rozprowadzono centralne ogrzewanie na cały budynek. Krystian zapalił światło i z przykrością przypomniał sobie, że w piątek skończył się opał. Z pomocą przyszedł Adam, który chwilę potem wszedł na halę.

− Przynieś worek trocin – zwrócił się do niego Matuszak, otwierając wyczystkę pieca. – I worek ze ścinkami! – zawołał chwilę potem.

Czyszczenie pieca nie było zajęciem, które sprawiałoby komukolwiek przyjemność. Lotny popiół wzbijał się w powietrze przy najlżejszym ruchu, drażniąc płuca i oczy. Na szczęście przy regularnych porządkach było go znacznie mniej.

Po kilku minutach praca była skończona, a piec gotowy do rozpalenia.

− Wyłączyć gazownię? – Głos Adama przytłumił ciężki dźwięk plastikowego worka rzucanego na posadzkę.

− Co? – Krystian myślał, że się przesłyszał. Wyszedł z kotłowni i nadstawił ucha. − Co wyłączyć?

− Gazownię – powtórzył Adam. – Drzwi są zamknięte i chodzi nawiew.

− Gaz jest załączony? – zdziwił się mężczyzna. – Daniel – zwrócił się do kolegi, który właśnie stanął w progu hali. Mokre włosy przylegały mu do głowy, jakby dopiero co wyszedł spod prysznica. – Robiłeś w weekend? – zapytał.

− Andrzej chciał, abym przyszedł, ale obiecałem żonie, że spędzę weekend z nią i dzieciakami.

− Adam twierdzi, że gazownia jest załączona.

− Adam to niech sobie okulary przetrze, bo ma pewnie zwidy, jak wtedy, kiedy widział pęknięcia na deskach – stwierdził rozbawiony Karaś.

− Nawiew podobno chodzi...

− Jak mi nie wierzycie, sami sprawdźcie – obruszył się chłopak.

Krystian wytarł ręce w spodnie i wręczył Adamowi zapalniczkę.

− Rozpal w piecu – polecił i razem z Danielem ruszyli do drzwi prowadzących na plac.

− Tylko nie tak, jak ostatnio – upomniał go Karaś, przypominając sobie kłęby dymu snujące się po hali.

Ledwo otworzyli drzwi, wpadli na firmowego kierowcę, który przed chwilą wysiadł z samochodu.

− Siemano – przywitał się barczysty olbrzym, podając obu mężczyznom dłoń wielkości bochenka chleba.

Ilekroć Krystian się z nim witał, odnosił wrażenie, że mógłby zostać zabity jednym ciosem tej łapy.

− Marcin – zwrócił się do niego Daniel – kupiłeś w piątek ten frezik, o który prosiłem? – Mężczyzna nie krył zniecierpliwienia.

− Jak Andrzej nie dał mi pieniędzy, to za co miałem kupić?

− A powiedziałeś, że to dla mnie? – zapytał Daniel z wyższością.

− No, powiedziałem, ale on stwierdził tylko, że nie ma hajsu. – Marcin rozłożył ramiona w teatralnym geście.

− On jest jakiś jebnięty czy co? – Karaś nie krył frustracji. – W czwartek z nim rozmawiałem i tłumaczyłem mu, jak nam to przyspieszy robotę.

− I co powiedział? – zaciekawił się Krystian.

− Że pomyśli.

− Widocznie dalej myśli – roześmiał się olbrzym.

− Co robi? – zapytał Krystian i wszyscy wybuchnęli śmiechem.

− Przypomnij mu o tym frezie, to pojadę i ci kupię – zarzekł się kierowca.

− Najpierw to niech łaskawie przyjedzie na firmę, bo ostatnio co drugi dzień go nie ma. – Daniel chciał coś jeszcze powiedzieć, ale machnął tylko ręką i razem z Krystianem ruszył przez plac do gazowni.

Był to sporej wielkości kontener po licznych modyfikacjach, dostosowany do przetrzymywania w nim materiału na meble i wypełniania go gazem. Hermetycznie zamykane drzwi i elektronicznie sterowany system oczyszczania powietrza umiejscowione były w ciasnym przedsionku, z którego faktycznie dochodził dźwięk nawiewu, umożliwiającego cyrkulację powietrza we wnętrzu komory.

Spojrzeli po sobie zaintrygowani.

− Może Andrzej w końcu sam wziął się za robotę i przyjechał w weekend nadgonić zamówienia – zastanawiał się na głos Krystian.

− W cuda nie wierzę – skwitował gorzko Daniel.

Gdy chwilę później znaleźli się w przedsionku zastali drzwi zamknięte na wszystkie zamki.

− Wiesz, czym mi to pachnie? – zapytał Krystian. – Jakąś pilną robotą, o której Andrzej nagle sobie przypomniał.

− Może... – Daniel zmarszczył brwi, zastanawiając się nad czymś. Zapalił światło i zajrzał przez wąskie zaparowane okienko. – Coś tam leży... – stwierdził niewyraźnym głosem. – O, kurwa! – zawołał nagle i zaczął otwierać po kolei klamry od drzwi.

− O co chodzi? – zaniepokoił się Krystian.

− Pomóż mi, szybko!

Kolejne sekundy ciągnęły się jak godziny. Mężczyźni gorączkowo rozpieczętowywali kolejne zamki hermetycznych drzwi. Drżące ręce zmagały się z zawleczkami w klamrach, potrzebując więcej czasu niż zwykle na to zadanie. W końcu jednak odessali drzwi od uszczelek i rozwarli na oścież.

Natychmiast uderzyły w nich opary amoniaku, zapierając dech w piersiach i wyciskując łzy z oczu. Mimo to próbowali wejść do środka, jednak stężenie było zbyt duże. Odbili się od niewidzialnej ściany gazu i zatoczyli w tył, na świeże powietrze. 

Krztusząc się patrzyli na siebie przerażeni.

− Włączę odsys, a ty zadzwoń do Andrzeja – polecił Daniel.

− Kto tam leży? – zapytał drżącym głosem Matuszak.

− Kaśka – odpowiedział mężczyzna i ponownie wszedł do przedsionka, aby uruchomić wentylatory odsysające gaz z komory.

Comments
* The email will not be published on the website.